środa, 3 grudnia 2014

Blog zostaje zawieszony!

Zawieszam tego bloga. Być może za jakiś czas do niego wrócę, lecz szczerze wątpię. Nie oznacza to, że kończę przygodę z pisaniem. Możliwe, że za jakiś czas, może już niedługo stworzę nowych bohaterów, którzy też otrzymają jakieś życie. Nie wiem jeszcze, czy nie napisać jednej, dlugiej notki na koniec. Jeszcze zobaczę. Pomyślałam, że nie będę się w tym poście rozpisywać i jeśli coś zostało nie wyjaśnione to napisz do mnie: funny.farie@gmail.com

poniedziałek, 24 listopada 2014

16.

- Masz szczęście, że ja i Sheila jesteśmy od ciebie niższe i słabsze, bo nieźle byśmy cię pobiły braciszku. - mówi Lydia po zamknięciu drzwi.
- Sheila? - pyta zdziwiony, ale ona wzdycha.
- Diana Sarah Nel Blaise I znana pod imieniem Sheila. - wyjaśnia.
- Czyli jak mam się do ciebie zwracać? - pyta patrząc mi w oczy.
- Sheila. Dopiero przed chwilą poznałam moje prawdziwe imię. - uśmiecham się. Ma spojrzenie, które zdaje się wiercić dziury, spuszczam wzrok, ale w sumie to  jak on śmie patrzeć na mnie w ten sposób?! Podnoszę wzrok i dumnie się w niego wpatruję, po chwili z uśmiechem spuszcza wzrok. Posyłam mu triumfujące spojrzenie, ale on tylko się szerzej uśmiecha.
- A więc... kiedy przyleciałaś?
- Dziś rano. Swoją drogą to okropnie się zachowujecie. - mówię prowokacyjnie bardziej do królewicza niż jego siostry, lecz oboje patrzą zgłupiałym wzrokiem.
- Musiałam tu przylecieć, bo inaczej zginęłabym z głodu, razem z przyjaciółmi. - usiłuję się nie rozpłakać, zaciskam usta w sztucznym uśmiechu.
- Nie rozumiem? - oznajmia Lydia. Wtedy opowiadam im wszystko.
- To okropne. - kręcą głowami.
- Idę pogadać z ojcem. - mówi królewicz.
- Oficjalnie się nie znamy N... Jak na ciebie mówić?
- Nico. Mimo to zachował się okropnie. - chłopak nie daje za wygraną.
- Już przynajmniej wiesz po kim to masz. - uśmiecham się drwiąco, ale on zamiast się obrazić kręci głową ze śmiechem.
- Ja cię śmieszę? - pytam krzyżując ręce na piersi i patrząc mu prowokacyjnie w orzechowe oczy.
- Nawet nie śmiał bym się z ciebie śmiać. Pewnie zabiłabyś mnie samym spojrzeniem. - szczerzy zęby.
- Nico, robisz na niej coraz to gorsze wrażenie. - wzdycha Lydia, widać, że chce ona powiedzieć coś jeszcze, lecz na korytarzu rozlega się straszliwy pisk. Chcę sprawdzić co to, lecz widzę, że Lydia blednie, a jej brat usiłuje nam coś przekazać, gdy parę sekund nic nie robimy, bezceremonialnie łapie nas za ręce i ciągnie w kierunku ściany.
- Co się dzieje? - krzyczę mu do ucha, bo sądząc po przerażonym spojrzeniu Lydii i tak nic by mi nie odpowiedziała.
- Atakują pałac. - odkrzykuje, po czym wpisuje coś do dziwnego urządzenia leżącego na stoliku, a przed nami otwiera się tajemne przejście.
- Lub to tylko ćwiczenia. - wzrusza ramionami. Wbiegamy do korytarzu, którego nie widać końca. Dopiero gdy królewicz zamknie przejście zwalniamy.
- Chyba wypadną mi uszy. - mówię skrzywiona.
- Oj, nie przesadzaj. Lydio, w porządku? - pyta zatroskany brat, dziewczyna nic nie mówi, lecz w milczeniu kiwa głową. Kilka metrów idziemy w ciszy.
- Gdzie tak ogólnie zmierzamy? - pytam.
- Do głównego schronu. - wyjaśnia szeptem Lydia.
- Czyli nikt nie zna tych skrótów? - pytam przerażona, lecz Nico kręci głową.
- Nie powinni. - mówi, kilka sekund usiłuję uspokoić szybko bijące serce. Nagle zza zakrętu wyskakuje dwóch mężczyzn w zbrojach. Myślę, że to obrońcy pałacu i chcę do nich podejść, lecz Nicolas powstrzymuje mnie ręką, a Lydia szepcze:
- Oni nie są po naszej stronie.
I w tym momencie jeden z nich zamachuje się mieczem w moim kierunku.

niedziela, 23 listopada 2014

15.

Budzę się roztrzęsiona po koszmarze. Słońce też już wstaje, co oznacza, że moi przyjaciele zaraz się obudzą, muszę się pośpieszyć. Idę do resztek, które wczoraj zostawiliśmy, ale zgodnie z zapowiedzią nic nie znajduję. Burczy mi w brzuchu, mam wyrzuty sumienia, że lecę. Obiecałam Drake'owi, że zostanę, ale umrzemy tu z głodu, a jeśli polecę to jeszcze dziś będą w domu. Nie mogę zmieniać zdania przez jedną, głupią obietnicę. "Ona nie jest głupia..." powtarza cichy głos w mojej głowie. No trudno. Dostrzegam zielonego smoka, to pewnie na nim mam polecieć. Staram się nie zastanawiać nad tym co robię.
- Sheila...
O nie, pewnie przypadkiem go obudziłam.
Idź dalej. Idź dalej. IDŹ DALEJ!
- Tak? - odwracam się. -"Jesteś żałosna."- mówię w myślach sama do siebie.
- Obiecałaś...
- Wiem Drake, ale ja muszę iść.
- Nic nie musisz. - chłopak podchodzi bliżej mnie.
- Drake, proszę cię. To już jest trudne. - cofam się.
- To zostań...
- Odejdź proszę, muszę to zrobić dla nich.
- Ale ja nie dam ci odejść. - uśmiecha się szyderczo.
- Nie jestem twoją zabawką, sama decyduję o swoim losie. - szepczę kręcąc głową po czym rzucam się do biegu. Słyszę, że coś krzyczy i biegnie za mną, ale dobiegam do smoka i wspinam się na jego grzbiet. Lecę w górę, a do oczu napływają mi łzy.
- Przepraszam... - szepczę do przyjaciół, którzy zostali na dole.
Na miejscu wita mnie wysoka dziewczyna w krwistej sukni.
- Witaj królewno. - mówi i wcale nie patrzy jakby zależało jej na mojej śmierci. Pomaga mi zejść ze smoka.
- Najpierw poznasz rodzinę królewską. - oznajmia. Widzę, że wszyscy zachowują się jakby żywcem wzięci ze średniowiecza, są też poubierani w ten sposób. To jest jakby inny świat. Dziwnie czuję się śmierdząca i brudna po tych dniach na pustyni. Odruchowo przeczesuję palcami włosy.
- Przepraszam, czy mogłabym się gdzieś umyć? - pytam moją przewodniczkę.
- Oczywiście, lecz król życzył sobie by najpierw odwiedziła pani salę tronową. - informuje mnie, a ja kiwam głową na znak zgody. Po chwili dochodzimy do odpowiedniej sali.
- Wasza Królewska Mość! Przyjechała królewna. - oznajmia dziewczyna, lecz gdy nikt nie odpowiada wchodzimy do środka, lecz jest tam pusto. Idziemy pod wielkie, pozłacane drzwi.
- Wasza Królewska Mość?
- Chwilkę! - odpowiada głos i słyszymy przyciszone szepty, lecz po chwili ktoś zaczyna krzyczeć.
- Nie mam zamiaru się z nią spotkać! - woła ktoś.
- Synu, pomyśl racjonalnie...
- Nie! I to moje ostatnie słowo.
- Lydio? Jesteś tam słonko?
- Tak tato. - odpowiada moja towarzyszka.
- Pokaż królewnie najpierw jej pokój.
- Dobrze. - krzyczy i wychodzimy na korytarz.
- Najmocniej panią przepraszam.
- W porządku, mogłabyś mówić ni Sheila? - proszę.
- Jasne, ale dlaczego?
- Obie jesteśmy takimi samymi królewnami. Poza tym ty chyba nie chcesz mojej śmierci. - śmieję się.
- Masz rację, to nie jest moje marzenie. Z resztą mojego ojca też nie, on chce należeć do prawdziwego rodu królewskiego, a ty mu to umożliwiasz. - Lydia wzrusza ramionami. W końcu dochodzimy do mojego pokoju.
- Jest piękny. - mówię dotykając kwiatów w wazonie.
- Cieszę się, że ci się podoba. - na twarzy Lydii widnieje piękny rumieniec. - Umyj się, przebierz... Cokolwiek chcesz i będę za pół godziny, jeżeli będzie ci potrzebna służba to zadzwoń tamtym dzwonkiem. - informuje mnie i wychodzi. Myję się i wybieram błękitną sukienkę. Nawet mili są ludzie tu, no oprócz tego księcia. Jak można by tak niewychowanym? Nie mam ochoty brać z nim ślubu, ale nie przesadzajmy... Mógłby się choć przywitać.
Lydia przychodzi idealnie za pół godziny, w ciszy docieramy do sali. Siedzi tam król, królowa i ich syn, który wygląda na maksymalnie 12 lat... Co?
- Oto moja rodzina. Nie będę ci ich przedstawiać, bo mają zbyt wiele imion. A gdzie jest...
- Niestety czuje się dziś bardzo źle. Nie mógł przyjść. - wchodzi jej w słowo ojciec.
- Lydio kochanie oprowadź... Przepraszam, jak się do ciebie zwracać słońce?
- Sheila.
- Kotku, oprowadź Sheilę po pałacu. - prosi królowa mrugając przy tym okiem.
- Dobrze. - Lydia kiwa głową z uśmiechem i wychodzimy. - Przepraszam cię, że było tak nieoficjalnie.
- Nie wychowałam się w pałacu. - uśmiecham się, a ona uderza się ręką w czoło.
- No tak! Chodźmy.
- Gdzie idziemy?
- Do pokoju mojego brata, który nawet cię nie przywitał. Wiesz w ogóle jakie jest twoje pełny tytuł?
- Niestety nie wiedziałam nawet, że mam tytuł. - uśmiecham się, a Lydia mówi:
- Królewna Diana Sarah Nel Blaise I.
- Znasz moje imiona, a rodziny nie?
- No pewnie, ty zawsze wydawałaś mi się bardziej interesująca, dlatego zgłosiłam się żeby cię oprowadzić, a teraz cicho... - przykłada palec do ust i puka. - Nico... Mogę wejść? - krzyczy.
- Mhm... - słyszymy pomruk zza drzwi. Lydia otwiera je szeroko i woła:
- Oto mój brat Nicolas Ethan Aven, który tak miło cię przywitał.

--------------------------------------------------------------
Może ten rozdział też nie był pełen akcji, ale Sheila podjęła decyzję :)
Co myślicie o moim zbuntowanym królewiczu?

sobota, 22 listopada 2014

14.

Następnego dnia budzę się z mocnym postanowieniem: Pójdę do buntowników. Czuję się nie w porządku w stosunku do Drake'a, ale zdenerwował mnie i... No dobrze to jedyny argument, ale zawsze jakiś. Wychodzę z szałasu i widzę Drake'a i Bruce'a, którzy o czymś dyskutują.
- Cześć. - witam się.
- Hej, weź sobie coś do jedzenia. Co prawda śniadanie jest dopiero za godzinę, ale nie jadłaś wczoraj kolacji. - mówi Bruce, a Drake totalnie mnie ignoruje, udaję, że mnie nie obchodzi, ale to jest trudne. Mam nadzieję, że nie zna mnie na tyle, aby rozpoznać kłamstwo.
- Okay, dzięki.
Biorę pierwszą z brzegu rzecz nadającą się do jedzenia i siadam z nią na piasku.
- Co się stało? - nawet nie zauważyłam gdy Hayden do mnie podeszła i usiadła obok.
- Nic.
- Kłamiesz, widzę to. - dziewczyna poważnie patrzy mi w oczy, ale kręcę głową.
- Nawet jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie kłam. Uszanuję to.
- Dobrze, przyznaję. Nie jest dobrze. - wzdycham, ale Hayden nie mówi nic w stylu "A nie mówiłam" tylko siedzi cicho obok mnie.
- Czasami, lepiej ustąpić. Bo możesz stracić coś lub kogoś na kim ci bardzo zależy. - Hayden mówi to w sposób jakby sama tego doświadczyła. Po jej policzku leniwie spływa łza, przytulam ją.
- Hej, spokojnie. Będzie dobrze. Wiesz, ja już zadecydowałam. Idę tam.
Widzę jak smutek w jej oczach zamienia się w strach.
- Proszę cię, nie rób tego.
- Denerwujecie mnie. To moje życie i zrobię jak chcę! - krzyczę, jestem pełna złości, biegnę jak zwykle przed siebie, łzy zasłaniają mi widok. Nagle moje ręce łapią inne ręce. Biję na oślep, ale uchwyt jest mocny, powoli moja złość zamienia się w rozpacz i bezradność. Siadam na piasku, przyciągam do siebie kolana, chowam głowę i obejmuję się ramionami.
- Wiem jak się czujesz. - mówi ktoś, nie chcę myśleć nad tym kto to. NIKT nie wie jak się czuję. No dobra, zachowuję się jak zdesperowana nastolatka, z tą różnicą, że mi nie chodzi o błahe rzeczy, lecz o moje życie i przyszłość. Możliwe, że to ostatni dzień mojego życia. No właśnie, dlatego powinnam się uspokoić.
- Już dobrze. - podnoszę głowę i widzę Drake'a. - Myślałam, że się do siebie nie odzywamy. - mówię drwiąco.
- Możesz się do mnie nie odzywać, ale nie wiem, czy zdołasz mnie ignorować. - przytula mnie mocno.
- Puść! Udusisz mnie głupku! - piszczę, ale on sobie nic z tego nie robi.
- Przepraszam cię. Masz rację, to twoja decyzja jak zrobisz. Ja powiedziałem, że ją zaakceptuję, a potem ją kwestionowałem. Nie powinienem.
- W porządku, ale wydaje mi się, że nadal usiłujesz mnie zabić.
- Nie żartuj tak nawet. - szepcze do mnie i całuje mnie.
- Już jutro rozwiążą się nasze wszystkie problemy.
- Wszystkie to chyba przesada. - nadal będę miał największy problem.
- Jaki to problem?
- Ty. - mówi i przyciąga mnie do siebie.
- Jaki masz ze mną problem? - pytam.
- Jeżeli nie zmienisz decyzji to już nigdy cię zobaczę. To mój najważniejszy problem.
- Będą inne dziewczyny. - mówię bez przekonania, a on parska śmiechem.
- Ale kocham ciebie. Prawdziwa miłość nie kończy się nawet po śmierci. - przypomina mi. Wiem, że tak jest. Tym bardziej muszę od razu zacząć o nim zapominać. Wyswobadzam się z jego objeć i idę do Hayden.
- Przepraszam, że tak na ciebie nawrzeszczałam.
- Nie ma sprawy. Każdy ma czasem swój gorszy dzień, a jutro...
- Nie myślmy o tym. - wtrąca się Ashlee. - Wysłałam chłopaków i poszli zapolować na jakieś małe zwierzę. Zrobimy ognisko i takie mini-przyjęcie. Na pamiątkę ostatniego wspólnego wieczoru. Nie wiadomo co się jutro stanie. Możliwe, że umrzemy z głodu, ale podobno i tak jutro skończą się nasze zapasy, więc nie mamy się co martwić. Jutro coś wymyślimy.
Ona naprawdę myśli, że zostanę z nimi. I dobrze, niech będzie szczęśliwa dziś wieczorem. Idę do Yasmine, długo z nią nie rozmawiałam, a chcę się z nią w pewnym sensie pożegnać.
Gdy nadchodzi wieczór wszyscy są szczęśliwi...
No dobrze... Nie będę się oszukiwać, atmosfera jest przygnębiająca. Ashlee i Hayden starają się wszystkich rozweselić, każdy uśmiecha się na ich żarty, lecz jest to wymuszony uśmiech "grzecznościowy", tuż po nim zapada ta sama cisza co przed chwilą.
- No dobra, rozumiem, że jest wam przykro, smutno i może czujecie się winni lub przeciwnie, jesteście wkurzeni, ale to nie powód żeby zachowywać się jak ponuraki! Mieliśmy o wszystkim zapomnieć na ten wieczór i cieszyć się swoją obecnością! - mówi zirytowana Ashlee.
- Spokojnie. - Bruce podchodzi do niej i delikatnie ją przytula, a następnie zabiera ją kawałek dalej, bo nawet ona nie może się powstrzymywać i wybucha płaczem.
- Ona ma rację, zachowujemy się jak na stypie. - Yasmine kieruje rękę na Ashlee. - Może lepiej niech wszyscy idą spać, bo to będzie weselsze. - wzrusza ramionami.
- Ale co my tu możemy robić? - pyta Xavier siadając na ziemi i rzucając kamykiem przed siebie.
- Nic, jesteśmy na gównianej pustyni. - mówi zdenerwowany Averon.
- Jutro się to skończy. - szepczę tak cicho, że tylko słyszy mnie tylko Yasmine, bo siedzi obok mnie. Obejmuje mnie ręką.
- Nie oddamy cię! - woła. - Jesteś naszą królewną! Co za patrioci oddają królewnę wrogowi za wolność?
- Tylko beznadziejni. - kiwa głową Drake.
- Proszę was ni...
- Och, daj spokój Sheila! Zostajesz z nami. - Averon nie daje mi dokończyć.
- Musimy się wyspać żeby jutro ruszyć w drogę. - mówi Xavier.
- Śpijmy dziś tutaj. - proponuje Hayden, a po chwili idą po nasz "ogromny" dobytek do szałasów.
- No chwila... A ja nie mam nic do powiedzenia? - jestem na nich wkurzona. Nie będą decydować za mnie.
- Może szkoda, że od razu z nimi nie poleciałam? - pytam i kładę się z dala od wszystkich. Zamykam oczy, ale przeszkadzają mi ciche szepty dochodzące od Ashlee i Bruce'a. Po chwili słyszę kroki jakiejś osoby, a następnie kolejnej i jeszcze jednej, lecz zaiskam powieki najmocniej jak potrafię.
- Śpisz? - słyszę Drake'a po około dziesięciu minutach.
- Mhm...
- Chyba jednak nie. - obraca mnie w swoim kierunku tak, że Hayden, która przyszła do mnie pierwsza jest za moimi plecami.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - odwracam się do Hayden i udaję, że śpię. Drake chyba w końcu zasnął, bo słyszę jego spokojny oddech. Nagle Hayden otwiera oczy.
- Wybierz dobrze i pamiętaj co mu obiecałaś. - mówi, zamyka oczy i z powrotem wyrównuje się jej oddech. To było przerażające.

--------------------------------------------------------------
Cieszcie się ostatnim spokojnym rozdziałem! W następnym ruszy akcja :D
Nie za dużo piszę o uczuciach Sheilii i Drake'a? Było więcej, ale nie chciałam przesadzać... Zdecydowałam, że czasem (czyt. Prawie zawsze) będę wstawać kawałki codziennie, bo mam ostatnio wieeele pomysłów ;)

13.

- Hej śpiąca królewno... - jakiś miły głos przedziera się przez mój sen, ale nie reaguję.
- Nie obudziłeś jej? - pojawia się drugi głos.
- Nie mam serca tak słodko śpi... Po tych wszystkich wydarzeniach ma prawo.
- No nie wiem... Ona wolałaby wiedzieć wszystko co się dzieje, jest główną zainteresowaną.
- Wstawaj... - coś delikatnie, ale uporczywie łaskocze mnie po policzku, niechętnie otwieram oczy i widzę nad sobą Yasmine i Drake'a.
- Już południe. - uśmiecha się chłopak i pomaga mi wstać, dopiero teraz widzę, że siedzę na piasku.
- Dlaczego tu spałam i dlaczego pozwoliliście mi spać tak długo? - mrugam oczami usiłując odpędzić sen.
- Zasnęłaś, a dokładnie wszyscy po kolei zasnęli, dlatego wszyscy spaliśmy tutaj. - tłumaczy Yasmine. - Teraz wszystko mnie boli. - narzeka, a Drake tylko się uśmiecha.
- Mi się spało bardzo dobrze. - mówi, ale Yasmine tylko kręci na to głową i idzie do szałasu. Próbuję wstać, ale jeszcze kręci mi się w głowie, więc chłopak mi pomaga.
- Dziękuję, chyba się przejdę.
- Może najpierw coś zjesz? - pyta drwiąco. - Poza tym jeśli masz zamiar znów wrócić tak późno jak wczoraj to idę z tobą.
- Dobrze. - wzruszam ramionami i idę w kierunku czegoś w stylu kuchni polowej. Biorę sobie owoc, zapasy i tak niedługo się skończą jak zapowiedziały dziewczyny, które tu przyleciały, więc po co je marnować. Gdy kończę jeść ruszamy z Drake'iem przed siebie.
- Drake, co mam zrobić? - pytam gdy już jesteśmy daleko.
- Nie wiem, wierzę, że wybierzesz dobrze. Proszę cię o jedno, nie idź tam, to podstęp, zabiją cię. To przecież tego pragną buntownicy.
- Mhm...
- Nie mhm. - chłopak zatrzymuje mnie i obraca twarzą do siebie. - Nie chcę cię stracić. Może to samolubne, ale nie pozwolę żebyś tam poszła, uważasz, że powinnaś tam iść, ale kocham cię i nie pozwolę sobie cię stracić. Przyrzeknij, że zostaniesz ze mną, przyrzeknij, że nie oddasz się swojego życia w łaskę, bądź niełaskę buntowników. - chłopak wpija mi się wzrokiem w oczy.
- Obiecuję. - mówię, bo nie wyobrażam sobie, że mogłabym mu odmówić. Drake oddycha z ulgą i przyciąga mnie do siebie.
- Nawet nie wiesz jak cię kocham. - szepcze do mojego ucha, podnoszę wzrok i wpatruję się w jego łagodne oczy. To po tych oczach rozpoznam go pod każdą postacią. Nie chodzi o kolor, czy kształt, lecz o sam wzrok. Wzrok pełen miłości i niepokoju. Mam wrażenie, że oczy mogą powiedzieć więcej niż usta... To wspaniałe uczucie. Wiem, że go kocham
KOCHAM
KOCHAM
KOCHAM
KOCHAM!!!!!

To nie jest głupie zauroczenie, czy złudzenie. "Kochać" to zwykły czasownik, który można odmienić przez czasy, ale Kochać Prawdziwie przez duże "K"... Tego nie możemy odmienić przez czasy, bo Miłość przez duże "M" trwa wiecznie! I nawet śmierć nie rozdzielili dwóch osób połączonych przez Miłość. Może zachowuję się jak wariatka, ale to trzeba poczuć żeby zrozumieć! Tego nie da się wyrazić słowami... Gdy Drake na mnie patrzy czuję jakby po całym moim ciele krążyły iskierki rozpalone do czerwoności! W pewnym momencie Drake przykłada swoje usta do moich i delikatnie mnie całuje, a ja odpowiadam tym samym. Jak zawsze jest ciepły.
- Jakie to zabawne. - mówię.
- Co się tak śmieszy? - pyta.
- Zobacz, ja jestem prawie, że z lodu. Zawsze zimna itd., a ty masz w sobie tyle ciepła.
- Mi przypominasz bardziej śnieg.
- Tak? - przygryzam wargę.
- Tak, delikatny płatek śniegu, który nie wie, że jeśli nie będzie ostrożny może w każdym momencie się stopić.
- Szczególnie gdy będzie w zbyt dużym kontakcie z ciepłem. - uśmiecham się.
- Nie to miałem na myśli. Według mnie powinnaś być bardziej ostrożna. Próbujesz być lojalna i ratować wszystkich przyjaciół, a może teraz to ciebie ktoś powinien uratować?
- Nie... Nie na tym polega przyjaźń...
- Nie polega też na tym żeby jedna osoba wciąż obrywała za drugą, za to ta druga siedzi z założonymi rękami.
- Nie widzisz ile zła się przeze mnie stało? Tylko przez to, że te osoby były blisko. - łzy stają mi w oczach. - Nie widzisz tego?
- To nie twoja wina.
- Nie jestem kimś komu można wszystko wmówić, widzę to co powinnam i wiem przez kogo to się dzieje. - wyrywam mu się i biegnę do szałasu w obozowisku. Słyszę, że dociera 10 minut po mnie jednak gdy Hayden sprawdza, czy śpię udaję, że tak jest. Leżę tak do wieczora i rozmyślam nad kolejnym dniem. Ostatnim na podjęcie dobrej decyzji.

piątek, 21 listopada 2014

12.

- Sheila, nie pójdziesz. - mówi Ashlee.
- A co mam według ciebie zrobić? - pytam zdenerwowana, lecz nie czekam na odpowiedź i idę do szałasu.
- Nie chciałam cię zdenerwować, po prostu to jest szantaż. - po paru minutach Ashlee siada obok mnie.
- Przepraszam cię. Już sama nie wiem co robić. - chowam głowę w ramionach.
- Coś wymyślimy. - mówi Ashlee i kładzie mi rękę na ramieniu. - Chodź.
- Gdzie?
- Na zewnątrz. Pogadamy wszyscy razem. - wstaje i podaje mi rękę, łapię ją i idziemy do pozostałych. Siedzą w kręgu, ale nikt nic nie mówi.
- Hej... Co tu tak ponuro? - pytam i próbuję się uśmiechnąć, Yasmine też, ale wychodzi jej płacz, który przeradza się w historyczny szloch. Nikt nie reaguje wszyscy siedzą jakby głusi, bez uczuć. W końcu podchodzi do niej Hayden.
- No już... Ciii... Będzie dobrze... Obiecuję...
- Nie Hayden, nie mów jej tak to nie jest nieświadome niemowlę. Nieważne co zrobimy, będzie źle. - Arven nawet nie patrzy na dziewczynę mówiąc to do niej.
- Nie. - zaprzecza Ashlee stanowczo, a wszyscy patrzą na nią ze zdziwieniem. - Nie rozumiecie?
- Nie za bardzo. - kręci głową Xavier.
- To każdy z nas kieruje swoim losem, nie możemy pozwolić żeby ktoś inny to robił. - czarne oczy dziewczyny błyszczą się jakby ktoś posypał je brokatem.
- Przecież nawet jeżeli chcę to nie ode mnie zależy, czy spotkam królewicza na białym rumaku. - niedowierza Yasmine pociągając nosem, a Xavier podaje jej chusteczkę.
- A może spotkałaś go już dawno, ale nie dostrzegasz tego? - pyta Ashlee patrząc na nich z uśmiechem. - Nie damy im się! Wymyślimy plan. - Ashlee jest strasznie przekonująca.
- Oh, Ashlee może gdy wrócimy i będą wybory to może ty zorganizujesz moją kampanię? - pyta Hayden, widać, że Ashlee poluzowała atmosferę.
- To teraz wysilmy nasze szare komórki. - uśmiecha się Drake i zapada cisza, nie mogę się skupić, ponieważ wciąż myślę o tym co się wydarzyło od momentu, w którym zamroziłam JEGO. Co by było gdybym nie odkryła swoich mocy? Kilka minut panuje cisza.
- Poddaję się. Naszym jedynym rozwiązaniem jest ucieczka, a tego nie mamy jak wykonać. - Bruce podnosi ręce w geście kapitulacji, a ja i Drake wymieniamy spojrzenia.
- Proszę, nie poddawajmy się. - Hayden stara się dodać nam otuchy. Spędzamy na rozmyślaniach czas aż do wieczora.
- Mam dość. Idę na spacer. - wstaję i ruszam przed siebie, Drake, Ashlee oraz Averon wstają, ale macham ręką.
- Zostańcie proszę. Poradzę sobie, nie potrzebuję ochrony, nic mnie przecież nie zje. - mówię drwiąco, ale nie wyglądają na przekonanych.
- Potrzebuję samotności, okay? - Ashlee siada zrezygnowana. Wracam długo po zachodzie słońca. Gdy dochodzę do "obozu" widzę, że tylko Xavier i Hayden poszli spać. Reszta siedzi przy ognisku. Podchodzę do nich.
- Wróciłam. - mówię niepewnie siadając pomiędzy Drake'iem, a Yasmine, na przeciwko siedzi Bruce obejmując Ashlee, a pomiędzy Bruce'm i Drake'iem jest Averon.
- Zmarzłaś. - troszczy się Yasmine i biegnie po coś do okrycia, ale ja nie odczuwam zimna, nic nie czuję, a właściwie czuję pustkę.
- Nie wiem co robić. - szepczę przerażona.
- Pamiętaj, że jestem przy tobie. Będzie dobrze. - mówi Drake do mojego ucha delikatnie trącając je o dziwo ciepłymi wargami. Po chwili Yasmine wraca z okryciem i zarzuca mi je na ramiona. Dopiero teraz zaczynam odczuwać temperaturę. Za długo byłam na zimnie żeby w ciągu paru sekund zrobiło mi się ciepło, ale Drake przyciąga mnie do siebie i ogrzewa mnie ciepłem swojego ciała.
- Jakim cudem jesteś taki ciepły skoro masz na sobie samą koszulę? - pytam go szeptem.
- Zapomniałaś? Jestem smokiem. Mam tyle ciepła, że mogę wyrzucać je z siebie w postaci ognia. - mówi również szeptem i uśmiecha się do mnie. Siedzimy w ciszy, czuję się bezpiecznie. Wiem, że nic mi się nie stanie póki on nade mną czuwa, trzask ognia kołysze mnie do snu... Zasypiam...

---------------------------------------------------------
Dziś trochę rozmyślań filozoficznych, bo słucham muzyki pisząc :D Postaram się pisać do przodu i wstawać rozdziały co drugi dzień.
Czyli następne w poniedziałek ;)

czwartek, 20 listopada 2014

11.

Na miejscu widzę więcej osób niż zazwyczaj.
- Coś mi się nie podoba... - mówię.
- Będzie dobrze. Pamiętaj, jestem przy tobie. - odpowiada szeptem Drake. Gdy dochodzimy do obozu podbiega Yasmine.
- Chcą rozmawiać z tobą Sheilo. - tłumaczy przerażona, a ja kiwam głową i podchodzę do naszych "gości".
- Dzień dobry. - uśmiecham się.
- Dla kogo dobry ten dobry. - mówi drwiąco wysoka dziewczyna o czarnych włosach. - Chcemy z tobą porozmawiać.
- Zdaje mi sie, że właśnie przed chwilą zaczęłyśmy rozmowę.
-  Na osobności. - mówi ze złośliwym uśmiechem.
- To moi przyjaciele, życzę sobie, aby zostali. - powstrzymuję Yasmine, która chce odejść.
- Jak tam chcesz. - wzrusza ramionami.
- A więc... O czym chciałaś że mną rozmawiać? - pytam.
- Mam propozycję.
- Zależy kim jesteś i czego dotyczy ta propozycja.
- Stawka to życie twoich przyjaciół. - mówi lekko, jakby to była norma. Wolę jej posłuchać. - Niedługo mogą zginąć w dziwnych okolicznościach.
- Że co, proszę? - wtrąca się Drake.
- Jesteś zdrajcą... Ona powinna dawno nie żyć, więc lepiej bądź już cicho. - przesyła mu słodki uśmiech. - A do rzeczy... Możesz temu zapobiec.
- Co mam zrobić?
- Zostaniesz żoną naszego księcia, w ten sposób pokażemy naszą władzę ble, ble, ble...
- Skąd mam mieć pewność, że im nic nie zrobicie? - pytam.
- Nawet się nie waż tego zrobić... - słyszę Yasmine.
- Dotrzymujemy obietnic. Poza tym, nie są nam potrzebni. Nie marnujemy ludzi bez potrzeby. - uśmiecha się, lecz nie jestem pewna co jej powiedzieć.
- To nie jest decyzja na 5 minut... - zaczynam.
- Dobrze, a więc za trzy dni od dziś skończy się wam picie i jedzenie. Przyleci tu nasz smok. Jeśli polecisz na nim twoi przyjaciele bezpiecznie wrócą do domu, jeśli nie... No cóż... Wtedy wszyscy umrzecie...

---------------------------------------------------------------
Nie było mnie tak długo, ponieważ zajęło mnie bardzo moje życie "pozablogowe". Postaram się niedługo dodać coś znów i nie robić takich przerw ;)

piątek, 31 października 2014

10.

- Ekhem... - budzi mnie czyjeś chrząkanie, otwieram oczy i widzę Yasmine.
- Nie miałam serca cię budzić, ale musiałam! Kazali mi. - tłumaczy się. Podnoszę się trochę, ale po chwili kładę się z powrotem.
- No dawaj. - Yasmine szturcha mnie łokciem w brzuch i ściąga ze mnie sweter, którym jestem okryta zaczynam krzyczeć żeby mi go oddała i szukam po omacku choć brzegu ubrania, ale Yasmine tylko się śmieje. W końcu kładę się i zamykam oczy próbując złapać choć resztkę snu, lecz Yasmine nadal się śmieje.
- Co tu się dzieje? - pyta Hayden wchodząc do środka, gdy zauważa, że usiłuję zasnąć rzuca się na mnie z piskiem i zaczyna mnie łaskotać. W końcu im ustępuję. Jedyna z porannych czynności, którą mogę wykonać to czesanie włosów, więc natychmiast to robię i wychodzimy na dwór. Jest gorąco i strasznie duszno, pod drzewami siedzą moi przyjaciele.
- O nasza śpiąca królewna wstała. - żartuje Ashlee.
- Tak jakby to w połowie jeszcze śpię. - ziewam jakby chcąc to potwierdzić.
- Chyba potrzebujemy królewicza. Prawdziwego. - uśmiecha się Yasmine.
- To ja wezmę królewnę na spacer rozbudzający. - mówi Drake i zanim ktoś coś powie ciągnie mnie za rękę w stronę otwartego terenu.
- O co chodzi? - pytam, ale on nadal milczy. - Drake? Powiesz mi o co chodzi?
- To może być trochę dziwne...
- Drake, ufam ci i mam nadzieję, że ty też mi ufasz. - kładę mu rękę na ramieniu, a on ją łapie i mocno ściska.
- Właśnie dlatego boję się ci to powiedzieć.
- Nie rozumiem.
- To ja miałem cię zabić. - odsuwam się i próbuję wyrwać rękę, ale on zaciska uchwyt.
- Nie uciekaj. Nie chcę ci zrobić krzywdy. - mówi i przyciąga mnie do siebie. - Kocham cię. Kiedy cię poznałem wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Chciałem to stłumić, ale nie potrafię. Będę cię chronić choćbym miał umrzeć. Przyrzekam. - ostatnie słowa wypowiada szeptem mocno mnie przytulając. Nie mogę się powstrzymać i płaczę, stoimy tak przez chwilę.
- To... Co teraz zrobimy? - podciągam nosem.
- Coś ci pokażę, ale obiecaj, że się nie przestraszysz. - mówi, a ja kiwam głową. Po chwili Drake się ode mnie odsuwa na kilka metrów, zamyka oczy i jego ciało zaczyna świecić na czerwono coraz mocniej i mocniej. Nagle unosi się nad ziemię, a światło jest tak mocne, że muszę odwrócić wzrok. Gdy patrzę znów zamiast Drake'a widzę smoka, który nas porwał, cofam się, ale gdy patrzę w oczy gada rozpoznaję w nim Drake'a. Po chwili chłopak wraca do normalnej postaci.
- To moja tajemnica. - drapie się po karku, jest wyraźnie zakłopotany.
- Czyli ty jesteś... Buntownikiem?
- Nie do końca, buntownicy pragną twojej śmierci, a ja wręcz przeciwnie. - uśmiecha się, przyciąga mnie bliżej i zanim zdążę coś powiedzieć całuje mnie.
- Drake...
- Przepraszam. - uśmiecha się.
- Nie o to chodzi tylko wiesz, nie mogę się w tym wszystkim połapać.
- Nie ma sprawy. - mówi i znów mnie całuje.
- Przed chwilą mnie za to przepraszałeś, a teraz znów...
- Oh wybacz. - uśmiecha się pod nosem.
- Ale ty wcale nie żałujesz tego co zrobiłeś.
- Nie mam czego żałować. - mówi, chcę zakończyć tą rozmowę.
- Może już wrócimy do obozu? - proponuję, a on kiwa głową.

-----------------------------------------------------------------
Co myślicie o Draila? To prezent z okazji 10 rozdziału ;) mam nadzieję, że się spodobał...

poniedziałek, 20 października 2014

9.

Mija tydzień pełen przygotowywań, wiele lekcji jest odwołanych, gdy nadchodzi dzień przewidywanego ataku już o 4 wszyscy są w schronie. Na szczęście są tu łóżka, w których możemy pospać i kilka osób idzie się położyć, reszta jest zbyt zdenerwowana żeby zasnąć. Jedynym tematem jest to co ma się dziś zdarzyć. Każdy ma na ten temat inną opinię.
- Najgorsze jest chyba to, że jeszcze nie odnaleźli zdrajcy. - mówi Adrianne i ciaśniej owija się swoim kocem rozglądając się po pomieszczeniu.
- Spokojnie Adrianne. To chyba Sheila powinna się najbardziej bać. - uśmiecha się Drake. Parę dziewczyn płacze, wszyscy starają się sobie pomagać, ale jednocześnie każdy patrzy na innych oskarżającym spojrzeniem. No tak, nadal jest wśród nas buntownik. Czekamy w strachu dwie godziny, nie wiemy, czy jama, w której jesteśmy na pewno przetrwa atak smoka.
- Przepraszam, gdzie tu jest toaleta? - pyta Drake któregoś z nauczycieli, a ten wskazuje drzwi na prawo od tunelu, którym się tu dostaliśmy, chłopak idzie we wskazanym kierunku i po chwili znika za drzwiami.
- Nie mogę się doczekać kiedy stąd wyjdziemy. - wzdycha Hayden, a wszyscy kiwamy głowami przytakując jej.
- Dlaczego nie możemy wyjść? Ten smok chyba w końcu nie przyleci... - zaczyna Ashlee i wtedy słyszymy hałas w jednym z tuneli, wszyscy patrzą w to samo miejsce z przerażeniem i gdy w jamie pojawia się czerwony smok każdy biegnie w kierunku tunelu. Stoję jak sparaliżowana po chwili zauważam, że Ashlee stoi również, lecz ona robi to z własnej woli, przygląda się potworowi z wyraźnym zainteresowaniem. Zanim się spostrzeżemy smok jest tuż przy nas podnosi łapę jakby chciał mnie uderzyć, lecz waha się przez chwilę i w końcu zamiast mnie walnąć łapie mnie w łapę i dalej nic nie pamiętam.
- Sheila...Sheila...Sheila... - słyszę głos z oddali. - Otwórz oczy...oczy...oczy... - dlaczego ten głos powtarza to kilka razy jakbym nic nie zrozumiała za pierwszym? Otwieram oczy i widzę nad sobą Ashlee.
- No nareszcie! Już się bałam, że zapadłaś w śpiączkę, czy coś. Jeżeli wiesz jak się nazywasz i tym podobne to wszystko w porządku.
- Dlaczego miałabym nie pamiętać? Gdzie my w ogóle jesteśmy? - dopiero teraz dostrzegam, że jesteśmy na pustyni, a tak dokładniej to przy oazie na środku pustyni.
- Smok oprócz ciebie zabrał jeszcze nas i odleciał, nad tym miejscem trochę zniżył lot i zrzucił nas tu, ty uderzyłaś głową w skałę. Podczas lotu tylko ja i Yasmine nie straciłyśmy przytomności.
- To ilu nas jest wszystkich?
- Dziesięć osób. Ja, ty, Yasmine, Hayden, Bruce, Xavier, Dylan, Ben, Arven i Drake. - mówi Ashlee, nie wiem co jej na to odpowiedzieć.
- Co z nimi?
- Trzeba ich obudzić, Drake'a zrzucił kawałek dalej, ale on doszedł tu pieszo,  nie stracił przytomności.
- To chodźmy. - stwierdzam. Podchodzę do Hayden, Ashlee do Bruce'a, Yasmine do Xaviera, a Drake do Arvena i staramy się ich obudzić, potem zostają nam już tylko Dylan i Ben. Tym, którzy nie orientują się co się dzieje opowiadamy wszystko.
- To... Co robimy? - pyta Dylan przerywając kilkusekundową ciszę.
- Możemy spróbować znaleźć jakieś miasto. - proponuje Xavier.
- To bezsensu zanim tam dojdziemy już dawno umrzemy z pragnienia. - wtrąca drwiąco Drake.
- Tutaj też nie przeżyjemy zbyt długo.
- W końcu nas znajdą!
- Prędzej umrzemy!
- Ale nie damy rady nigdzie dotrzeć!
- Przestańcie! - woła Ashlee. - Tutaj przeżyjemy dłużej, więc będą mieli więcej czasu żeby nas znaleźć. Poza tym jeżeli będziemy się przemieszczać utrudnimy zadanie osobom, które będą nas szukać.
- Siedząc tu nic nie zdziałamy. - Dylan próbuje się kłócić.
- Głosujmy. - Ashlee uśmiecha się drwiąco do chłopaka, a wszyscy kiwają głowami zgadzając się na to.
- Kto jest za pozostaniem tu? - pyta Xavier, podnoszę rękę wraz z Hayden, Ashlee, Brucem, Drake'iem i Arvenem. Jest nas szóstka na Yasmine, Xaviera, Dylana i Bena. Wygraliśmy.
- Mimo waszego zdania ja zamierzam wyruszyć, kto chce niech idzie ze mną! - woła Dylan i odchodzi w cień, gdzie siada pod drzewem. Nikt nic nie mówi, lecz po chwili dołącza do niego Ben, wydaje mi się, że Xavier też chciałby do nich dołączyć, lecz zerka co chwilę na Yasmine.
- Co prawda wolałabym odejść, ale to wy jesteście moimi przyjaciółmi, a nie tamici. - macha głową w kierunku chłopaków siedzących pod drzewem. - To od czego zaczynamy? - pyta.
- Mamy tu wodę do picia oraz jedzenia na jakieś... na długi czas, musimy zbudować sobie schronienie i rozpalić ognisko zanim zapadnie zmrok. - mówi Arven i patrzy na słońce, chyli się ono już ku dołowi. Ashlee, ja, Arven i Bruce mamy zebrać owoce, a Drake, Hayden, Yasmine i Xavier zbudować nam tymczasowe schronienie. Hayden uczy nas zaplatać prowizoryczne miski z trawy i zbieramy do nich jak najwięcej owoców oraz jadalnych traw, ziół i tego typu rzeczy. Gdy wracamy jest już zachód słońca, Drake i Xavier usiłują rozpalić ognisko, lecz wyraźnie im to nie idzie. Ashlee z westchnieniem podchodzi do nich, mimo protestów każe im trzymać miski, które niosła i delikatnie sypie iskry z palców. Po chwili mamy już piękne ognisko, które odstraszy dzikie zwierzęta i zapewni nam ciepło, to prawda co pisali w naszym podręczniku, że na pustyniach nocą jest strasznie zimno. Na szczęście Yasmine podczas ataku Aregolda była owinięta dwoma kocami, których z przerażenia nie puściła, więc jakoś się nimi dzielimy i wyznaczamy wart przy ognisku, będziemy czuwać po dwie osoby. Niestety ci co budowali nie mieli zbytnio czasu, więc zrobili tylko cztery szałasy, więc w jednym są dwie osoby, ja trafiam do jednego z Hayden. Zasypiamy od razu jak się położymy, nasza warta zaczyna się o północy, więc musimy postarać się wykorzystać czas na spanie jak najlepiej.



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny rozdział :) Możecie spróbować się domyślić kto z osób był buntownikiem. Znacie tego bohatera lub tą bohaterkę bardzo dobrze ;)

sobota, 18 października 2014

8.

Do mojego pokoju wracam około 20, słyszę, że inni się jeszcze bawią, ale głowa mi pęka. Rzucam się na łóżko i zaraz syczę z bólu. Dopiero teraz zauważam małą, skuloną postać wpatrującą się we mnie z drugiego końca pokoju, siadam i patrzę w oczy stworzeniu. To nie jest człowiek, ma długie, spiczaste uczy, które kierują się w dół oraz ciemne, fioletowe skrzydła.
- Kim jesteś? - pytam zaciekawiona, nie boję się. To COŚ wygląda na bardzo bezbronne. Nagle wyciąga w przód rękę z pięcioma długimi palcami połączonymi błonami i znika.
- Przewidziało mi się. - mówię na głos, aby bardziej uwierzyć w swoje słowa, ale wiem, że ta istota była tu naprawdę. W końcu zwalam to wszystko na ból głowy, przebieram się w piżamę i idę spać. Mam bardzo dziwny sen, jest w nim pełno dziwnych stworzeń, które wchodzą do domów, szkół, sklepów, banków, wszędzie gdzie się da. Wtem przylatuje wielki smok, ma czerwone, błyszczące łuski, wszystkie dziwne istoty padają na ziemię, a gdy dotknie ich jakiś człowiek ma ich oczy. Czerwone, zielone lub fioletowe, ale zawsze nienaturalnie duże i błyszczące.
- Sheila! Wstawaj! - te oczy wciągają... - Obudź się! - nie puszczą mnie... - Bo obudzę cię w bardziej brutalny sposób! - grozi mi głos, ale nie dam rady uciec chyba, że... Otwieram oczy przerażona, bo Adrianne właśnie chlusnęła mnie wodą.
- Wszystko w porządku? - pyta jakby nigdy nic.
- Nie? Jest mi zimno, mam mokrą całą pościel, piżamę i... - zauważam, że nie jestem w moim łóżku. - Gdzie jestem? - pytam.
- W szkolnym parku, lunatykowałaś. Wracałyśmy, a ty szłaś tędy, miałaś szeroko otwarte oczy i mamrotałaś coś o dziwnych stworzeniach, smokach i oczach. Prawie byś wpadła do jeziora, byłabyś jeszcze bardziej mokra.
- Ale ja nigdy nie lunatykowałam, miałam taki dziwny sen. - tłumaczę dziwnie przeciągając ostatnie słowo, a Hayden bez słowa przykłada mi rękę do czoła.
- Jesteś rozpalona. Chodźmy do pokoju, wszystko nam wyjaśnisz. - mówi stanowczo i ciągnie mnie w kierunku pokoju. Na miejscu opowiadam im co się stało Ashlee robi coraz większe oczy.
- To nie był zwykły sen, trzeba to opowiedzieć dyrektorce. Chodźmy.
- Może bym się najpierw ubrała? - pytam demonstrując w czym stoję, lecz o dziwo wszystkie moje ubrania z szafy zniknęły. Na szczęście gdy zasypiałam byłam tak zmęczona, że sukienkę zostawiłam na krześle, nadal tak leżała, więc prędko ją ubrałam i pobiegłyśmy do dyrektorki.
- Mamy do pani ważną sprawę! - wołamy waląc do jej pokoju, jest grubo po północy, więc już chyba śpi, ale nie otwiera nam drzwi oraz zaprasza do środka, gdzie streszczamy jej co się stało. Kiwa nam głową i mówi, że koniecznie musi zadzwonić. Wyciąga telefon i idzie do pokoju obok, po chwili wraca.
- Mam złą wiadomość, Sheilo, buntownicy wiedzą, że tu jesteś, mamy więc wśród uczniów buntownika. Przebudzili swoją najgorszą broń, Aregolda. To ten smok z twojego snu, on zrobi wszystko byle by cię znaleźć. Te dziwne istoty to ród Meleki, są w części ludźmi, elfami, smokami i czymś jeszcze, nikt nie wie czym. Oni z kolei chcą cię chronić, to też twoi poddani. Ale wracając do tematu... Aregold jest coraz bliżej, za tydzień będzie w naszej szkole. Musimy się ewakuować, a właściwie ewakuować całą szkołę, bo zabija wszystkich, aby przypadkiem cię nie pominąć, ale nasza szkoła jest przygotowana na takie wypadki i mamy pewne specjalne miejsce, zaczniemy ewakuację, lecz zanim tam pójdziemy znajdziemy zdrajcę. Proszę was dziewczynki, żebyście pobiegły teraz do pokoju i zaczęły się pakować, w swoich pokojach znajdziecie duże walizki. Dla każdej z was po jednej. Biegnijcie. - machnęła ręką i wyszłyśmy.
- To jest straszne, a jednocześnie niesamowite! - wykrzyknęła Adrianne, gdy już byłyśmy na zewnątrz.
- Chyba dla ciebie. Wyobraź sobie, że gdzieś w tych budynkach jest osoba, którym największym marzeniem i rozwiązaniem wszystkich problemów jest twoja śmierć, a no i nie zapominaj, że szuka cię smok, który zabija wszystkich póki nie zabije ciebie. Wtedy zmienisz zdanie, przyrzekam. - mówię do niej.
- No w sumie to tak, wiesz ja sobie nie zdaję w ogóle sprawy z tego, że jesteś królewną... Tak mi dziwnie jak ktoś mówi o twoich poddanych. - wyznaje
- Bo ja się nie zachowuję jak królewna, nie byłam tak wychowana, w sumie to nie byłam prawie wcale wychowywana. - wzdycham, a Hayden obejmuje mnie ramieniem.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Tylko znajdziemy tego buntownika, a zanim to się stanie to któraś z nas będzie zawsze przy tobie żeby cię nikt nie zabił. - Ashlee puszcza do mnie oczko, a ja uśmiecham się do niej.
- Dzięki dziewczyny, co ja bym zrobiła bez was?
- Utopiłabyś się w jeziorze lub pożarłby cię smok. - mówi spokojnie Hayden, śmiejemy się, ale po chwili dociera do mnie, że to przecież prawda.





niedziela, 5 października 2014

7.

Wszystkie jesteśmy już gotowe na dyskotekę. Ja i Adrianne mamy na sobie sukienki, które kupiłyśmy wczoraj, Hayden i Ashlee też wyglądają wspaniale. O 17 Hayden wychodzi mówiąc, że umówiła się z Wayne'm, że nie przyjdzie po nią do naszego pokoju. Po chwili przychodzą Drake, Leo i chłopak, którego jeszcze nie znam.
- Hej, jestem Sheila. - uśmiechnęłam się do niego.
- A ja Bruce. - powiedział podchodząc do Ashlee.
- Idziemy? - zapytał Drake, a my pokiwaliśmy głowami. Z początku szliśmy wszyscy razem, ale potem Bruce z Ashlee nieco zwolnili, a ja i Drake co chwilę przystawaliśmy, ponieważ dyskutowaliśmy na różne tematy i dając argumenty stawaliśmy w miejscu. Po chwili zauważyłam, że Adrianne i Leo są daleko z przodu i wspólnie się z czegoś śmieją. Szturchnęłam Drake'a, który zakrztusił się, ponieważ akurat coś mówił, gdy go walnęłam. Przeprosiłam go śmiejąc się i wskazałam na jego kuzynkę.
- Chyba się polubili. - powiedział.
- Adrianne chyba polubiła go już przy pierwszym spotkaniu. - zaśmiałam się, Drake też się śmieje, 5 minut później jesteśmy pod salą, na której jest dyskoteka, Leo i Adrianne zatrzymują się przed drzwiami i czekają na nas, gdy podchodzimy wchodzą do środka. Ashlee i Bruce znikają nam od razu z oczu, za to widzimy Hayden i Wayne'a, którzy ustalają coś z pozostałymi członkami samorządu, a Leo i Adrianne idą natychmiast na parkiet.
- Może chcesz poznać resztę osób od nas ze szkoły? - pyta Drake.
- Chętnie. - mówię i kiwam głową na znak zgody. Najpierw podchodzimy do trzech dziewczyn bardzo modnie ubranych.
- Sheila to May, Crystal i Zoe.
- Hej księżniczko. Jeśli miałabyś jakiś problem z ciuchami to czekamy na twój sygnał. - mówi urocza brunetka i mruga do mnie okiem, ona chyba ma na imię Zoe.
- Dzięki. Na pewno zapamiętam. - uśmiecham się, a Drake prowadzi mnie już do kolejnej grupy. Stoją tu dziewczyny i chłopacy, którzy są... Interesujący. Zauważam dziewczynę z turkusowymi włosami obok niej stoi chłopak..., a nie to dziewczyna, która z kolei jest całkiem łysa. Niektórzy są obtatułowani inni  nienaturalnie biali, niektórzy bardzo delikatni, a inni patrzą jakby chcieli zabić wzrokiem. Jest tu pełno kontrastów, dostrzegam w tej grupie Ashlee i Bruce'a.
- To jest Sheila. - oznajmia im Drake, a ja słyszę najróżniejsze imiona że wszystkich stron. Chcemy iść dalej, ale po chwili słyszymy Hayden.
- Halo? Proszę o chwilkę uwagi. - mówi do mikrofonu. - Za tydzień odbędą się wybory do samorządu, więc proszę myśleć nad wyborem, ponieważ to te osoby będą nas reprezentować, organizować imprezy szkolne i takie tam, nie będę wam przynudzać. Do jutra wieczorem możecie zgłaszać chęć kandydowania na dane stanowisko. Życzę wam miłej dyskoteki i proszę wszystkich panów żeby zostali dłużej, ponieważ trzeba z wami omówić parę spraw. Bawcie się dobrze. - mówi i odchodzi od mikrofonu. Zastanawiam się nad startem w wyborach, ale nagle słyszę głos za moimi plecami.
- Zatańczysz? - pyta Drake.
- Dobrze, ale uprzedzam, że nie jestem najlepszą tancerką. - mówię z uśmiechem i idziemy na parkiet.
- Tak w ogóle to może mi o sobie coś powiesz, bo w sumie to cię za bardzo nie znam. - proszę Drake'a.
- Dobrze, a co byś chciała wiedzieć?
- Niewiem. Może co lubisz robić? Albo jaki jest twój ulubiony kolor?
- Gram w koszykówkę i maluję. Mój ulubiony kolor to fioletowy, ale taki ciemny. To teraz twoja kolej.
- Zawsze chciałam tańczyć balet, fascynuje mnie to. Jeżeli mój ojczym opłacił prąd i internet to usiłowałam nauczyć się, ale samemu trudno, a jeśli chodzi o kolor to chyba delikatny pomarańczowy. - uśmiecham się, Drake jest wspaniałym tancerzem. Po skończonym tańcu idziemy się czegoś napić.
- Myślisz, że to dobry pomysł żeby startować w wyborach? - pytam.
- Niewiem jak inni, ale ją będę na ciebie głosował. - mruga do mnie okiem.
- No to idę do Hayden, zaraz wracam. - mówię i idę do sceny przy której stoi dziewczyn.
- Hayden chcę zapisać się na wybory.
- Widzisz! Mówiłam ci, że to świetny pomysł, cieszę się, że spróbujesz! Oto formularz, dostarcz go najpóźniej do końca tego tygodnia, ale im dłużej będziesz trzymać tym później wszyscy dowiedzą się, że startujesz. - oznajmia mi
- Dzięki.
- Powodzenia. - uśmiecha się.


------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że ten rozdział jest ciekawy i dość długi. Przepraszam, że nie ma mnie zbyt często, ale pierwszy raz brakuje mi pomysłów.

wtorek, 23 września 2014

6.

Rano budzę się o siódmej choć chętnie pospałabym dłużej, gdy jestem gotowa idę na lekcje. Dzisiejszy dzień jest naprawdę luźny mamy tylko cztery lekcje, obiad, jedną lekcję po obiedzie, a następnie 3 godziny wolnego aż do dyskoteki. Pierwszą moją lekcją jest historia naszego ludu, na której jest ze mną Hayden, śmiejemy się tak, aby nikt nie słyszał. Na przerwie Hayden pokazuje mi siedzibę samorządu szkolnego, jest to duży i miły pokój.
- U nas w szkole do samorządu należy siedem osób. - mówi Hayden i namawia mnie żebym startowała w wyborach. Kolejne dwie lekcje to opanowanie mocy, jest to bardzo ważny przedmiot. Na tej lekcji znów widzę się z Drake'iem. Ostatnia lekcja przed obiadem to coś co mnie zaciekawia, czyli języki starożytnych ludów. To pierwsza lekcja, na której uważam w 100 procentach. Na obiedzie siedzę przy stole z Hayden, Ashlee i Drake'iem, po chwili koło Hayden siada zielonooki blondyn.
- Mam na imię Wayne, jestem zastępcą Hayden w samorządzie. - mówi z uśmiechem.
- Jestem Sheila. - przedstawiam się, ale po tej chwili Wayne już nawet na mnie nie patrzy.
- Musimy omówić parę spraw. - nachyla się do Hayden, a ta wstaje. Wayne jedną ręką bierze ich talerze, a drugą obejmuje Hayden w pasie. Odnoszą talerze i idą do wyjścia w ostatnim momencie kiedy ich widzę Wayne mówi coś troskliwie i całuje Hayden w czoło.
- Są ze sobą już rok, a nikt nigdy nie widział żeby się pocałowali. - mówi Yasmine gryząc kawałek kotleta.
- Czy to takie konieczne Yasmine? Taka jest tradycja w domu Hayden. Pierwszy pocałunek jest po wymianie obrączkami narzeczonych. Hayden bardzo szanuje te ich rodzinne zasady. - mówi Ashlee.
- To bardzo ładnie z jej strony. - stwierdza Adriannne.
- Dlaczego tak robią? - pyta Yasmine.
- Mówią, że aż do ślubu nie wiesz, czy będziesz z tą osobą na zawsze i dlatego całowanie się z kimś to zdrada, bo przyszły mąż, czy przyszła żona są gdzieś przecież na tym świecie i uprzedzając twoje pytanie Yasmine to oni nie uznają rozwodów.
- Ashlee skąd ty tyle o tym wiesz? - jestem pod wrażeniem.
- Kiedyś Hayden mi opowiedziała wszystko. - nagle do stołówki wbiega jakąś rudowłosa dziewczyna.
- Odwołano wszystkie lekcje poobiednie żeby przygotować się do dyskoteki! - krzyczy szczęśliwa, po woli wszyscy kończą obiad i idą się zacząć przygotowywać. Po chwili my też wstajemy i udajemy się do pokoju.

---------------------------------------------------------------
Przepraszam, że dość długo nic nie pisałam, postaram się to nadrobić i mam nadzieję, że podobał ci się ten rozdział.

wtorek, 16 września 2014

Adrianne

Adrianne Walters to dziewczyna, której mocą jest panowanie nad wodą. Ma ona 15 lat, jest życzliwa i lubi pomagać innym w wyborze ubrań, kosmetyków, fryzury itp. Jest bardzo lojalna i nigdy nie zostawi przyjaciół w potrzebie. Można jej zaufać, Adrianne bardzo pomaga osobom, które dopiero co trafiły do akademii, sama zaczęła tam uczęszczać jako 10-latka przez co zawsze jest najmłodsza w swojej grupie.

Hayden

Hayden Weatherby jest wesołą czternastolatką, której mocą jest komtrola pogody oraz umiejętność rozmawiania ze zwierzętami. Hayden jest przewodniczącą samorządu szkolnego. Dziewczyna ta jest miła, radosna i pozytywnie nastawiona, zachowuje się jak niepoprawna optymistka, ale wie kiedy należy zachować powagę i przestać się śmiać. Zna wiele różnych sekretów, ponieważ wzbudza innych zaufanie i nigdy nic nie wygadała.



-------------------------------------------------
Nie mogłam się zdecydować, na którym zdjęciu dziewczyna bardziej przypomina moje wyobrażenia o Hayden, ale według mnie to one są bardzo podobne ;)

5.

Gdy lekcja się kończy wychodzę razem z Drake'iem z klasy, przed którą czekają już Adriannne i Ashlee.
- I jak pierwsza lekcja? - pyta Ashlee.
- Całkiem w porządku. Gdzie jest Hayden?
- Jest przewodniczącą samorządu i mają teraz jakieś zebranie. - informuje Adriannne.
- Cześć kuzynko.
- O hej Drake.
- Pomogłabyś  mi dziś wieczorem z historią ?
- Przepraszam, muszę dziś jechać kupić sobie sukienkę na dyskotekę.
- Jaką dyskotekę? - zapytałam zdziwiona.
- Ach no tak! Czuję jakbyś chodziła do tej szkoły dużo dłużej. Jutro jest dyskoteka, no i nie mam sukienki. Mam przeczucie, że ty też, więc jedziemy razem. - mówi Adrianne.
- Ale ja nie mam pieniędzy, bo wiesz moi rodzice nie żyją i w ogóle...
- Nie martw się, w twojej szafce pierwszego dnia każdego miesiąca pojawia się 300 złotych na drobne wydatki, a że jutro jest 1 to możesz wydać wszystko. - uśmiecha się.
- Za pół godziny urywam się z lekcji i jadę do centrum, mogę was podrzucić. - proponuje Drake.
- Byłoby miło. - mówi Adrianne.
- Tylko bądźcie gotowe, bo nie będę czekał.
- Okey, okey. Chodź Sheila, chyba musimy się przygotować.
Pół godziny później siedzimy już w samochodzie.
- Musimy jeszcze poczekać na mojego kumpla.
- Podobno żadnego czekania?
- Go to nie dotyczy. - uśmiecha się wesoło. Czekamy co najmniej piętnaście minut zanim z trzaskiem wsiada kolega Drake'a.
- Przepraszam, że musieliście czekać. - mówi. - Jestem Leo. - zwraca się do nas.
- Jestem Adrianne, a to Sheila. Drake jest moim kuzynem. - Adrianne zachowuje się nienaturalnie... Czyżby kumpel jej kuzyna spodobał się jej? Uśmiecham się pod nosem. Leo jest szarookim blondynem z rozwianymi włosami, wydaje się miły. Mimo, że Adrianne papla jakieś głupoty to on życzliwe się do niej uśmiecha. Zerkam porozumiewawczo na Drake'a, a on odpowiada mi tym samym. Wsiadamy z samochodu i natychmiast biegniemy z Adrianne do sklepów z ubraniami. Według Adrianne powinnam tym razem mieć białą sukienkę, która będzie ładnie wyglądać z moimi skrzydłami. W końcu Adrianne wybiera dla siebie rozkloszowaną sukienkę na szerokich ramiączkach jest koloru morza, a z dołu wystaje biała falbanka, ja znajduję śnieżnobiałą sukienkę sięgajacą  kawałek przed kolano, jest lekko rozkloszowana, a jednocześnie zwiewna, mam do niej założyć błękitne pantofelki. Wracamy z Adrianne do akademii szczęśliwe z udanych zakupów, gdy docieramy na miejsce jest akurat pora obiadu, więc idziemy na stołówkę. Siadamy przy stole z Hayden i Ashlee. Po chwili podchodzi do nas dziewczyna.
- Mogę?
- Pewnie siadaj. - mówi Hayden klepiąc miejsce koło siebie.
- Jestem Yasmine. - uśmiecha się do mnie.
- A ja Sheila. - po chwili zauważam, że dziewczyna ma na swoim talerzu tylko mięso i fastfoody.
- Zero czegoś zdrowego? - pytam.
- Oh, więc widzisz należę do pewnego zgrupowania, wierzymy, że warzywa, owoce oraz babeczki również mają uczucia, to bez serca je zjadać!
- Dlaczego akurat babeczki ?
- A dlaczego by nie? Babeczki są najbardziej inteligentne że słodyczy.
- Aha. - udaje mi się wykrztusić i nie wybuchnąć śmiechem.
- Przepraszam was. - mówię i wychodzę ze stołówki, na korytarzu już nie muszę się powstrzymywać i śmieję się głośno. Po paru sekundach z pomieszczenia wychodzi Drake.
- Nie jesz obiadu? - pyta zdziwiony. Wtedy opowiadam mu całą historię i śmiejemy się z niej razem.
- Chodźmy na spacer, oprowadzę cię po mieście. - proponuje nagle Drake, a ja nie mam nic przeciwko. Najpierw idziemy do ślicznego parku, który jest na terenie akademii. Następnie Drake pokazuje mi ogólnie miasto, zwiedzamy muzeum historii miasta i wchodzimy na wieżę ratuszową. Na koniec idziemy do miłej kawiarenki, gdzie wypijamy kawę.
- Nie sądziłam, że trafię do takiego miłego miasteczka. - mówię z podziwem, a chłopak tylko się uśmiecha.
- Chciałabyś ze mną iść jutro na dyskotekę? - pyta nagle.
- Dobrze. - mówię, Drake jest miły i wolę iść z nim niż sama.
- Zbliża się siódma, powinniśmy wracać. - chłopak patrzy na zegarek, a ja tylko kiwam głową, płacimy za kawę i wychodzimy. Nagle zaczyna lać deszcz, szybko chowamy się pod drzewo obok, którego akurat byliśmy, co prawda trochę przecieka, ale nie narzekajmy... Po paru chwilach robi mi się strasznie zimno jestem ubrana tylko w letnią sukienkę. Drżę z zimna, Drake widzi to, zdejmuje swoją kurtkę i narzuca mi ją na ramiona, lecz nadal mi zimno. Po chwili chłopak przytula mnie.
- Cieplej? - mruczy mi do ucha, a ja kiwam głową i wysłuchuję się w bicie jego serca, jest takie spokojne. Gdy w końcu przestaje padać docieramy do akademii i natychmiast idę się przebrać. Zakładam dresy i byle jaką koszulkę, a następnie włączam komputer. Wchodzę w internet, tak jak podejrzewałam nie ma wiadomości o moim zniknięciu. Kto miałby to zauważyć? Siedzę przy komputerze do jeszcze godzinę. O 21 biorę szybki prysznic, myję zęby i przebieram się w piżamę. Potem od razu wskakuję do łóżka i momentalnie zasypiam.

-------------------------------------------------
Przepraszam, że wam nie pisałam, ale cóż - brak weny.

poniedziałek, 15 września 2014

Ashlee

Ashlee Kasiloss ma 15 lat, potrafi ona kontrolować ogień jak i sama go tworzyć. Dziewczyna jest bardziej typem buntowniczki niż potulnej owieczki, jeżeli jej się coś nie spodoba z pewnością nie będzie się tego wstydzić, zawsze wyraża swoje zdanie i ma mocny charakter. Jest śmiała i odważna, ale również bardzo wrażliwa. Strasznie polubiła Sheilę.


-----------------------------------------------
Jutro dodam wam Hayden i Adriannę, a jeżeli napiszę dość szybko rozdział to może kogoś jeszcze :)

Sheila

Sheila McGweadon ma 15 lat, potrafi panować nad lodem i śniegiem. Sheila posiada też drugą moc, a mianowicie zatrzymywanie czasu. Dziewczyna prócz swoich mocy ma jeszcze wielkie, pierzaste skrzydła. Jest ona nowa w Mashiaf Academy, lecz już zjednuje sobie innych. Sheila jest zaginioną królewną której poszukują buntownicy, aby ją zabić. Póki co Sheila najbardziej lubi Ashlee. ------------------------------------------------- Trochę o Sheilii, jeśli macie jeszcze jakieś pytania, które jej dotyczą to proszę w komentarzach ;) Co do zdjęcia to jest prawie, idealne co do moich wyobrażeń

sobota, 13 września 2014

4.

Następnego dnia rano idziemy na pierwszą lekcję.
- Musisz iść dalej tym korytarzem, a następnie skręcić w lewo. Potem już z łatwością znajdziesz salę 74. Musisz tam iść. Masz tam zajęcia z opanowania mocy. - objaśnia mi Hayden, a ja kiwam głową.
- Dzięki. - mówię z uśmiechem i chwytam torbę, która wraz ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami była w szafce. - Poradzę sobie. - dopowiadam i odchodzę we wskazanym kierunku. Niestety od początku idzie źle, bo skręcam w zły korytarz i kompletnie się gubię.
- Przepraszam, którędy idzie się do sali numer 74? - pytam pierwszą napotkaną osobę, czyli w tym wypadku czarnowłosego chłopaka.
- Jesteś za pewne nowa? - pyta patrząc na mnie dziwnymi oczami, jedno jest czarne, a drugie fioletowo-niebieskie.
- Czy to tak widać?
- Nie, po prostu zgaduję. - uśmiecha się do mnie. - Jestem Drake.
- A ja Sheila i mam wielką prośbę, a mianowicie, czy pokażesz mi jak dojść do sali numer 74?
- Akurat też mam tam lekcję, więc chodźmy razem. - mówi z uśmiechem.
- Dziekuję i chciałam cię zapytać o coś jeszcze...
- Tak?
- Dlaczego masz jedno oko takie, a drugie takie? Czy to ma związek z twoją mocą? - pytam - Przepraszam, to może być twoja prywatna sprawa... - dodaję po chwili ciszy.
- Nie, spokojnie. To rzeczywiście ma związek z moją mocą. Potrafię wkradać się do snów oraz przewidywać przyszłość. - mówi Drake. - Z kim jesteś w pokoju! - pyta mnie.
- Z Adrianne, Hayden i Ashlee. - znasz je?
- Tak, Adrianne to moja kuzynka. - mówi. - O zobacz tam skręcimy w prawo, potem w lewo i będziemy musieli tylko prosto iść. - kiwam głową, że rozumiem, po chwili już jesteśmy na miejscu.
- Zaraz przyjdę. Muszę jeszcze coś załatwić. - informuje mnie, więc sama wchodzę do klasy. Siedzi tam już pięć osób, nie ma tu ławek, a krzesła są ustawione w kręgu. Siadam na pierwsze wolne miejsce i czekam na rozpoczęcie lekcji, po 5 minutach do klasy wchodzi Drake i siada na krzesło obok mnie, a chwilę potem do klasy wchodzi nauczycielka.
- Dzień dobry. Widzę dziś parę nowych twarzy, więc może na początku opowiem czego będziecie się uczyć na mojej lekcji. Więc tak, ja nazywam się Ellen Henderson i będę was uczyć opanowania mocy. Może dziwicie się, że w tej klasie są osoby mające 13 lat jak i osoby, które mają lat 16, bądź 17 lat, jednak u nas w szkole nie ma czegoś takiego jak wiek, ponieważ niektórzy w tym samym wieku wiedzą o swojej mocy bardzo dużo, inni dopiero rozpoczynają swoją naukę, a jeszcze inni nawet nie odkryli jaką mają moc. Jeżeli tu jesteście to rozumiem, że znacie swoją moc, a może nawet potraficie w miarę nią kierować, jeśli tak to proszę o prezentację o ile waszą mocą nie jest zabijanie dotykiem itp. Zacznijmy od... ciebie. - kieruje palec na dziewczynę z fioletowymi włosami i oczami. - Proszę, imię i moc.
- Mam na imię Venia i potrafię wkradać się do snów oraz zmieniać ich bieg. Oprócz tego mam skrzydła. - dziewczyna wstaje, aby je zaprezentować, są to delikatne różowe skrzydła w kształcie księżycy.
- Dziękuję, następny.
- Jestem Casiop, mam moc kopania prądem. Jeżeli ktoś się zgodzi mogę to na tej osobie pokazać, obiecuję, że będzie delikatnie. - mówi, a po chwili zgłasza się drobna dziewczyna siedząca dwie osoby ode mnie.
- Ja mam moc uzdrawiania, więc i tak raczej nic mi się nie stanie. - uśmiecha się. Po kolei przedstawia się każdy aż kolejka dochodzi do mnie.
- Mam na imię Sheila, moje moce to panowanie nad lodem i śniegiem oraz zatrzymywanie czasu.
- Możesz nam zaprezentować?
- Mogę spróbować, ale nie wiem, czy mi się uda.
- Spróbuj.
- Co najpierw? - pytam.
- Czy mógłabyś zamrozić ten długopis? - nauczycielka wyciąga go w moim kierunku, biorę go do ręki i skupiam się, w klasie robi się cicho, czuję jak moje ręce robią się lodowate, po chwili długopis jest pokryty szronem.
- Może być? - pytam, a pani Henderson bierze przyrząd do ręki.
- A twoja druga moc? Mógałbyś zatrzymać czas i przejść na drugi koniec klasy?
- Postaram się. - mówię i szepczę pod nosem, że czas ma się zatrzymać, wątpię, że mi się uda, lecz gdy podnoszę wzrok, by powiedzieć, że nie mogę wszyscy są zastygli. Idę na drugi koniec klasy i rozkazuję czasowi, aby ruszył.
- Sheilo, czy wiesz kim jesteś? - pyta zdziwiona nauczycielka. A gdy chwilę nic nie mówię ona klęka przede mną. - Jesteś naszą królewną. - mówi, a wszyscy klękają za jej przykładem.
- Proszę, zostań po lekcji, musimy porozmawiać, a tymczasem proszę następną osobę. - oświadcza nauczycielka, następny jest Drake.
- Jestem Drake, czytam w myślach i przewiduję przyszłość. Mogę pani powiedzieć, że właśnie teraz myśli pani o tym, że może Sheila nie jest królewną, gdyż nie pokazała jeszcze skrzydeł. - mówi, nauczycielka zdziwiona na niego patrzy, a ja w tym samym momencie wstaję i rozkładam skrzydła niechcący uderzając nimi parę osób, ponieważ są dość duże, ale na szczęście pokrywają je białe pióra, więc nikogo to raczej nie boli. Pani Henderson patrzy na mnie z otwartymi ustami.
- Kontynuujmy lekcję. - szepcze tak, że ledwo ją słychać, siadam, więc na moim miejscu i zostaję tak już do końca lekcji.

-------------------------------------------------
Podoba się kolejny rozdział? Postaram się dodawać 1 rozdział dziennie lub co dwa dni. Chyba, że będę miała dzień, w który będę MUSIAŁA pisać to mogę dodać więcej niż 1 na dzień :D

3.

- Ale kto to jest Kumzit... Kim jestem? - pytam.
- Kazahaki. Poczekaj. Usiądź wygodnie i obiecaj, że nie będziesz mi przerwać. - mówi, a ją w odpowiedzi kiwam głową.
- Więc zacznijmy od początku. Dawno temu istniał lud, z którego każdy posiadał wyjątkową moc i każdy specjalizował się w czymś innym. Niektórzy potrafili wkraść się do twoich myśli, inni kontrolowali rośliny, czy zwierzęta, byli też tacy, którzy przepowiadali przyszłość, a jeszcze inni zatrzymywali czas lub zajmowali się lodem, czy ogniem. Po pewnym czasie wielu poddanych się buntowało i pytało dlaczego to nie oni rządzą. Postanowili, że rodzina królewska musi zginąć. Co prawda zabili króla i królową, lecz trzy lata temu rozeszła się plotka lub prawda, że para królewska miała dziecko, które ukryto, szacuje się, że teraz królewna ma od 14-16 lat, lecz nie wiadomo ile dokładnie. Teraz buntownicy szukają królewny, ponieważ chcą ją zabić.
- Dlaczego chcą ją zabić? Co ona jedna im zrobi?
- Jest bardzo potężna. Jeśli będzie potrafiła opanować swoje moce pokona ich wszystkich.
- Jakie są jej moce?
- Sheilo... Jeszcze się nie domyśliłaś? Nie opowiadam ci tego bez powodu, to ty jesteś tą królewną!
- Ja? Czyli... O rany! Tyle osób chce mnie zabić... Co ja zrobię?
- Spokojnie. Dasz radę, ale w tej chwili idziesz ze mną. - ciągnie mnie za rękę.
- Gdzie idziemy? - pytam, lecz nie doczekuję się odpowiedzi. Fannie prowadzi mnie po schodach na dół.
- Felix! - krzyczy.
- Czego się drzesz? - zza drzwi, których przed chwilą nie było widać wychodzi brunet, który jest bardzo podobny do Fannie. Jest ubrany w ciemne jeansy i bordową bluzę spod, której wystaje biała koszulka, na nogach ma czarne adidasy.
- Sheila to mój brat Felix. - mówi Fannie.
- Cześć. - nadal nie wiem o co chodzi.
- Miło mi, ale może mi wyjaśnisz siostruniu co się stało?
- Chciałybyśmy żebyś nas zawiózł do Mashiaf Academy. - mówi Fannie.
- Dlaczego? - pyta Felix.
- To ona. - szepcze Fannie, a Felix patrzy na mnie zdziwiony.
- Pakujcie się do samochodu, zaraz się ogarnę i przyjdę do was.
- Ok. - mówi Fannie i ciągnie mnie do garażu siadamy na tylnej kanapie, zapinamy pasy, a po chwili do środka wsiada Felix i odpala samochód.
- No to kierunek Mashiaf Academy!
- A tak właściwie to po co tam jedziemy? - pytam.
- W tej szkole nauczysz się kontrolować swoje umiejętności. No i będziesz tam bezpieczna, gdyż zwykle buntownicy nie posyłają tam swoich dzieci, ale mimo to bądź ostrożna, bo pamiętaj, że jesteś teraz poszukiwana. - mówi Fannie.
- A ty i Felix też tam jesteście?
- Nie, zadaniem naszej rodziny jest opieka nad miastem. Felix zajmuje się zwierzętami w naszym mieście, a ja sprawuję opiekę nad lasem, który rośnie przy naszym domu.
- Ale nie martw się, dasz sobie radę. Po za tym zawsze możesz do nas zadzwonić. - uśmiecha się Felix.
- Dzięki. - mówię. Po 5 godzinach jesteśmy na miejscu.
- Często tak znikacie z domu? - pytam.
- Co masz na myśli? - Felix marszczy brwii.
- No wiecie... Jest już dość późno, a zanim wrócicie do domu to też trochę minie. Wasi rodzice się nie denerwują?
- Sheila powiedz, widziałaś kiedyś naszych rodziców? - pyta uważnie Fannie.
- Czy to znaczy, że... - jestem zdziwiona jakim cudem nikt nie zauważa, że mieszkają sami.
- No wiesz... Jakoś tak samo wyszło, że mieszkamy sami. Rodzice mieli dość tego, że nie sprzątamy, urządzamy imprezy bo i miałam daleko do lasku. Rodzice mieszkają na drugim końcu miasta i przyjeżdżają do nas co sobotę. - kręcę głową z niedowierzaniem, ale po chwili już wszystko rozumiem.
- No to do zobaczenia. - mówię.
- Pa. - odpowiada Felix.
- Jakby coś się działo to dzwoń! - woła Fannie i odjeżdżają, a ja idę w kierunku szkoły.
- Dzień dobry. - mówię do jasnowłosej sekretarki.
- Witam. Oto numer twojego pokoju.
- Skąd pani wiedziała, że nie mam tu pokoju?
- Oh słońce, ja czytam w myślach. - mruga do mnie porozumiewawczo, a ja biorę od niej klucz i wychodzę z tam tąd. Gdy dochodzę do pokoju numer 47 przekręcam klucz w dziurce i wchodzę do środka.
- O hej, jesteś nowa? - pyta mnie czarnowłosa dziewczyna.
- Tak, mam na imię Sheila.
- A ja Adrianne, mieszkają tu jeszcze dwie dziewczyny. - informuje mnie. Adrianne ma błękitne i lekko skośne oczy jak u kota, drobny nosek i ładnie skrojone usta, jej czarne, falowane włosy sięgają do pasa. Ogólnie jest przeciętnego wzrostu i jest szczupła.
- Mam dość duży problem z jedną z nich, gdyż ona zajmuje się ogniem, a ja wodą przez co żadna z nas nie może ćwiczyć w pokoju, bo może przypadkiem zrobić krzywdę drugiej. - opowiada Adrianne, a po chwili do pokoju wpadają dwie dziewczyny.
- Ashlee, Hayden, to Shelia.
- Hej, tak jakby co to ja jestem Ashlee, nie ona. - mówi jedna z dziewczyn z uśmiechem, łatwo się domyślić, że to ona jest tą od ognia. Rude, kręcone włosy, które sięgają jej za łopatki są związane w wysoki kucyk, oczy są czarne i wyjątkowo duże, usta mocno czerwone, zęby nieskazielicie białe, a skóra ma odcień coś między złotym, a miedzianym. Hayden to brunetka o zielonych oczach, w których czają się wesołe iskierki, ma różowawe usta, jest delikatnie spalona, a za uchem ma wpietą różową różę. Jeżeli ktoś myśli, że są różne z wyglądu to co dopiero patrząc na ich styl ubierania się. Ashlee jest ubrana w czarną bluzkę na ramiączkach, czarne rurki z dziurami i czarne botki sięgające jej do połowy łydki. Hayden ma na sobie białą, luźną bluzeczkę, zieloną spódniczkę, popielate rajstopy i ciemnozielone, wyszywane koralikami baleriny, a Adrianne jest ubrana w granatową sukienkę z białymi i błękitnymi wykończeniami układającą się jak morskie fale.
- A ty... Czym się zajmujesz? - pyta Ashlee.
- Lodem i śniegiem. - mówię, celowo nie wspominam o drugim darze, staram się być ostrożna.
- Jest tu taka zasada, że każdy ubiera się tak, aby kojarzyć się z umiejętnością jaką posiada. Musisz zmienić ubranie. - informuje mnie Hayden, a ja w odpowiedzi kiwam głową. Dziewczyny prowadzą mnie do mojej szafki, która rozwija się w szafę i przebieralnię po chwili jestem gotowa. Moje jasne włosy są uczesane w warkocz na boku mam na sobie białą bluzkę i błękitną spódniczkę na nogach mam białe rajstopy i podobnie jak Ashlee botki sięgające do połowy łydki, lecz moje są szare.
- Bez obrazy, ale dopiero teraz wyglądasz jak człowiek. - mówi Ashlee.


---------------------------------------------
Trochę dłuższy jest ten rozdział, ale to nie moja wina, że się rozpisałam.

piątek, 12 września 2014

2.

Widzę osobę bez twarzy, biegnie za mną, a ja jestem już strasznie zmęczona. Nagle ta osoba staje i z szyderczym uśmiechem mówi:
- Już dziś. - nadal się śmieje, a z jej ust wraz ze śmiechem wylewa się krew, która sięga mi już do pasa, w końcu pochłania mnie całą. Wtedy się budzę, jestem cała zalana potem i szybko oddycham. Dziś jest poniedziałek, patrzę na zegarek, który spóźnia się 10 minut i stwierdzam, że wstanę. Idę do łazienki, gdzie dokładnie szczotkuję zęby i biorę prysznic. Ubieram się i prędko wkładam pranie do pralki oraz zabezpieczam ją ręcznikami, ponieważ przecieka. Schodzę do salonu, gdzie rozwalony na kanapie leży ON, cuchnie alkoholem jak prawie zawsze, więc cieszę się, że śpi. Najciszej jak potrafię robię sobie kanapkę do szkoły i jakimś cudem znajduję jabłko, które też biorę, przyrządzam jakieś śniadanie dla NIEGO, stawiam je po cichu na stoliku przy kanapie i szybko wracam do pokoju. Tam po raz ostatni sprawdzam plecak (jak zwykle nie mam zadań domowych, bo ON twierdzi, że powinnam się cieszyć, że chodzę do szkoły, a nie zadania domowe wymyślać) i zakładam cicho buty, a kurtkę biorę w rękę następnie jak najszybciej wychodzę z mieszkania. Na ulicy mimo dość wczesnej godziny panuje harmider. Gdy dochodzę do szkoły, otwieram ciężkie, szklane drzwi i kiwam głową do woźnego, który podejrzliwie na mnie patrzy, kieruję się do mojej klasy.
- Cześć Sheila! - woła do mnie morskooka brunetka, która przeciska się do mnie przez tłum. To moja przyjaciółka.
- Hej Fannie. - witam ją z uśmiechem.
- Jak się spało?
- Całkiem w porządku, ale trochę za krótko.
- Masz całkowitą rację. - ziewa szeroko, ukazując białe zęby.
- Co mamy pierwsze? - pytam, a ona w odpowiedzi rzuca do mnie ćwiczenia z chemii.
- Może zrobiłam chemię?
- Wybacz, ale za długo cię znam Sheila. No i za długo znam twojego Tyrana. - mówi patrząc na mnie wątpiaco, ona jedna zna historię mojego życia. Wyciagam długopis i przepisuję zadania jedno po drugim. Gdy dzwoni dzwonek idziemy do sali nr 26 oraz siadamy w naszych ławkach. Fannie siedzi po mojej prawej stronie, lecz nie siedzimy razem w jednej ławce, ponieważ w naszej klasie jest wiele pojedynczych ławek razem zsuniętych.
- To jest Tristian, proszę przyjmijcie go ciepło. - mówi pani Skindersons, zwykle nie zwracałam uwagi na nowych, lecz po chwili Fannie szturchnęła mnie łokciem.
- Patrz jakie ciacho. - szepcze mi do ucha, a ja podnoszę głowę, chłopak owszem jest przystojny, ale...
- Nie w moim typie. - mówię szeptem do przyjaciółki i ponownie kładę głowę na ławce.
Po skończonych lekcjach żegnam Fannie i kieruję się w kierunku domu. Przekręcam klucz w zamku i otwieram drzwi.
- Czego jesteś tak późno!? - wrzeszczy ON.
- Bo o tej godzinie kończą mi się dziś lekcje.
- Ty głupia cholero! Czego ode mnie wymagasz! Może jeszcze ci obiadek zrobię! Ciesz się, że jeszcze tu mieszkasz! W każdej chwili mogę cię wyrzucić zanim ruszysz palcem! Jesteś okropna! Nikt cię nigdy nie chciał! Nawet twoi rodzice! Wynoś się z tąd! - bierze w rękę miotłę i bierze zamach. Zakrywam twarz rękoma i krzyczę:
- Dość! - czekam na cios, lecz nic się nie dzieje. Powoli zbieram ręce z twarzy i widzę jak ON stoi tuż nade mną z miotłą w dłoni, wszystko wygląda jakby stanął czas. Dotykam GO i natychmiast cofam rękę, gdyż nagle cały pokrywa się lodem. Patrzę przestraszona na moją rękę i wybiegam z domu. Czas znów płynie, a ja biegnę do jedynego miejsca, które mi przychodzi do głowy, czyli domu Fannie. Dzwonię dzwonkiem do drzwi i po chwili staje w nich Fannie.
- Hej Sheila. - mówi nieco zaskoczona. - wypuścił cię z domu? - pyta, lecz po chwili patrzy na moją twarz, zapewne nie potrafię ukryć przed nią moich uczuć, więc prędko zaprasza mnie do środka.
Idziemy z Fannie do jej pokoju, gdzie wszystko jej opowiadam. Przyjaciółka kiwa głową, nagle zamyka oczy i zaczyna coś nucić pod nosem. Po pewnym czasie otwiera oczy, a następnie przerażona na mnie patrzy.
- O co ci chodzi? Co się stało? - pytam
- Sheila właśnie odkryłam kim są twoi rodzice i kim ty jesteś.
- Kim?
- Jesteś... Jesteś...
- No wyduś to z siebie!
- Jesteś Kazahaki...

------------------------------------------------
Mam nadzieję, że spodobał się drugi rozdział :)

1.

Dobrze, a więc zacznijmy od tego, że jestem Sheila McGweadon i moje życie nie jest do końca normalne. Mówiąc dokładnie to jest pogmatwane i pokręcone tak, że sama się w nim nie orientuję.
Po pierwsze nie wiem czyjim jestem dzieckiem. Moje pierwsze wspomnienia są z domu dziecka, potem miałam szczęście, jako 7-latka zostałam adoptowana przez młode małżeństwo, które nie mogło mieć dzieci. Kochałam ich, a oni mnie, lecz gdy miałam 11 lat moje szczęście się skończyło. Mój "tata" wpadł pod samochód, a nam zaczęło braknąć pieniędzy. Żyłyśmy w prawdziwej nędzy, aż znalazł nas ON. ON jest okropny, nienawidził mnie już wtedy, gdy zaproponował "mamie" małżeństwo od razu się zgodziła, lecz podejrzewam, że tak naprawdę go nie kochała. Z początku był dla mnie w miarę miły, lecz w dzień po moich 13 urodzinach moja adopcyjna mama zachorowała. Zmarła miesiąc potem, ON chciał mnie wyrzucić, lecz stwierdził, że się nade mną zlituje, lecz tak naprawdę potrzebował mnie żebym mu sprzątała. Po pewnym czasie zauważył, że nie może mną pomiatać i nieźle się wkurzył. W końcu wymyślił, że jeżeli nie wypełnię swoich obowiązków to albo mnie bił, albo nie mogłam iść do szkoły. Może to wyda się komuś dziwne, że chciałam tak bardzo chodzić do szkoły, lecz tak naprawdę tylko gdy byłam w szkole mogłam odpocząć od NIEGO.
Tak wygląda moje życie do dziś, więc jak widać jest nie zbyt ciekawe, ale to niestety nie koniec... Bo ja nie jestem normalnym człowiekiem. Posiadam skrzydła.


------------------------------------
Mam nadzieję, że pierwsza część ci się spodobała choć może nie jest zbyt długą, ale miało to być jakby wprowadzenie do opowiadania :)

Na początek...

Hej, witam cię serdecznie na moim  blogu. Nie jest to jednak typowy blog, ponieważ od pewnego czasu cierpię na manię pisania, więc tu będę publikować moje opowiadanko. Mam nadzieję, że ci się spodoba i zaczniesz tu dość często zaglądać.
Pierwszy rozdział (?), część (?) postaram dodać się już dziś.