środa, 3 grudnia 2014

Blog zostaje zawieszony!

Zawieszam tego bloga. Być może za jakiś czas do niego wrócę, lecz szczerze wątpię. Nie oznacza to, że kończę przygodę z pisaniem. Możliwe, że za jakiś czas, może już niedługo stworzę nowych bohaterów, którzy też otrzymają jakieś życie. Nie wiem jeszcze, czy nie napisać jednej, dlugiej notki na koniec. Jeszcze zobaczę. Pomyślałam, że nie będę się w tym poście rozpisywać i jeśli coś zostało nie wyjaśnione to napisz do mnie: funny.farie@gmail.com

poniedziałek, 24 listopada 2014

16.

- Masz szczęście, że ja i Sheila jesteśmy od ciebie niższe i słabsze, bo nieźle byśmy cię pobiły braciszku. - mówi Lydia po zamknięciu drzwi.
- Sheila? - pyta zdziwiony, ale ona wzdycha.
- Diana Sarah Nel Blaise I znana pod imieniem Sheila. - wyjaśnia.
- Czyli jak mam się do ciebie zwracać? - pyta patrząc mi w oczy.
- Sheila. Dopiero przed chwilą poznałam moje prawdziwe imię. - uśmiecham się. Ma spojrzenie, które zdaje się wiercić dziury, spuszczam wzrok, ale w sumie to  jak on śmie patrzeć na mnie w ten sposób?! Podnoszę wzrok i dumnie się w niego wpatruję, po chwili z uśmiechem spuszcza wzrok. Posyłam mu triumfujące spojrzenie, ale on tylko się szerzej uśmiecha.
- A więc... kiedy przyleciałaś?
- Dziś rano. Swoją drogą to okropnie się zachowujecie. - mówię prowokacyjnie bardziej do królewicza niż jego siostry, lecz oboje patrzą zgłupiałym wzrokiem.
- Musiałam tu przylecieć, bo inaczej zginęłabym z głodu, razem z przyjaciółmi. - usiłuję się nie rozpłakać, zaciskam usta w sztucznym uśmiechu.
- Nie rozumiem? - oznajmia Lydia. Wtedy opowiadam im wszystko.
- To okropne. - kręcą głowami.
- Idę pogadać z ojcem. - mówi królewicz.
- Oficjalnie się nie znamy N... Jak na ciebie mówić?
- Nico. Mimo to zachował się okropnie. - chłopak nie daje za wygraną.
- Już przynajmniej wiesz po kim to masz. - uśmiecham się drwiąco, ale on zamiast się obrazić kręci głową ze śmiechem.
- Ja cię śmieszę? - pytam krzyżując ręce na piersi i patrząc mu prowokacyjnie w orzechowe oczy.
- Nawet nie śmiał bym się z ciebie śmiać. Pewnie zabiłabyś mnie samym spojrzeniem. - szczerzy zęby.
- Nico, robisz na niej coraz to gorsze wrażenie. - wzdycha Lydia, widać, że chce ona powiedzieć coś jeszcze, lecz na korytarzu rozlega się straszliwy pisk. Chcę sprawdzić co to, lecz widzę, że Lydia blednie, a jej brat usiłuje nam coś przekazać, gdy parę sekund nic nie robimy, bezceremonialnie łapie nas za ręce i ciągnie w kierunku ściany.
- Co się dzieje? - krzyczę mu do ucha, bo sądząc po przerażonym spojrzeniu Lydii i tak nic by mi nie odpowiedziała.
- Atakują pałac. - odkrzykuje, po czym wpisuje coś do dziwnego urządzenia leżącego na stoliku, a przed nami otwiera się tajemne przejście.
- Lub to tylko ćwiczenia. - wzrusza ramionami. Wbiegamy do korytarzu, którego nie widać końca. Dopiero gdy królewicz zamknie przejście zwalniamy.
- Chyba wypadną mi uszy. - mówię skrzywiona.
- Oj, nie przesadzaj. Lydio, w porządku? - pyta zatroskany brat, dziewczyna nic nie mówi, lecz w milczeniu kiwa głową. Kilka metrów idziemy w ciszy.
- Gdzie tak ogólnie zmierzamy? - pytam.
- Do głównego schronu. - wyjaśnia szeptem Lydia.
- Czyli nikt nie zna tych skrótów? - pytam przerażona, lecz Nico kręci głową.
- Nie powinni. - mówi, kilka sekund usiłuję uspokoić szybko bijące serce. Nagle zza zakrętu wyskakuje dwóch mężczyzn w zbrojach. Myślę, że to obrońcy pałacu i chcę do nich podejść, lecz Nicolas powstrzymuje mnie ręką, a Lydia szepcze:
- Oni nie są po naszej stronie.
I w tym momencie jeden z nich zamachuje się mieczem w moim kierunku.

niedziela, 23 listopada 2014

15.

Budzę się roztrzęsiona po koszmarze. Słońce też już wstaje, co oznacza, że moi przyjaciele zaraz się obudzą, muszę się pośpieszyć. Idę do resztek, które wczoraj zostawiliśmy, ale zgodnie z zapowiedzią nic nie znajduję. Burczy mi w brzuchu, mam wyrzuty sumienia, że lecę. Obiecałam Drake'owi, że zostanę, ale umrzemy tu z głodu, a jeśli polecę to jeszcze dziś będą w domu. Nie mogę zmieniać zdania przez jedną, głupią obietnicę. "Ona nie jest głupia..." powtarza cichy głos w mojej głowie. No trudno. Dostrzegam zielonego smoka, to pewnie na nim mam polecieć. Staram się nie zastanawiać nad tym co robię.
- Sheila...
O nie, pewnie przypadkiem go obudziłam.
Idź dalej. Idź dalej. IDŹ DALEJ!
- Tak? - odwracam się. -"Jesteś żałosna."- mówię w myślach sama do siebie.
- Obiecałaś...
- Wiem Drake, ale ja muszę iść.
- Nic nie musisz. - chłopak podchodzi bliżej mnie.
- Drake, proszę cię. To już jest trudne. - cofam się.
- To zostań...
- Odejdź proszę, muszę to zrobić dla nich.
- Ale ja nie dam ci odejść. - uśmiecha się szyderczo.
- Nie jestem twoją zabawką, sama decyduję o swoim losie. - szepczę kręcąc głową po czym rzucam się do biegu. Słyszę, że coś krzyczy i biegnie za mną, ale dobiegam do smoka i wspinam się na jego grzbiet. Lecę w górę, a do oczu napływają mi łzy.
- Przepraszam... - szepczę do przyjaciół, którzy zostali na dole.
Na miejscu wita mnie wysoka dziewczyna w krwistej sukni.
- Witaj królewno. - mówi i wcale nie patrzy jakby zależało jej na mojej śmierci. Pomaga mi zejść ze smoka.
- Najpierw poznasz rodzinę królewską. - oznajmia. Widzę, że wszyscy zachowują się jakby żywcem wzięci ze średniowiecza, są też poubierani w ten sposób. To jest jakby inny świat. Dziwnie czuję się śmierdząca i brudna po tych dniach na pustyni. Odruchowo przeczesuję palcami włosy.
- Przepraszam, czy mogłabym się gdzieś umyć? - pytam moją przewodniczkę.
- Oczywiście, lecz król życzył sobie by najpierw odwiedziła pani salę tronową. - informuje mnie, a ja kiwam głową na znak zgody. Po chwili dochodzimy do odpowiedniej sali.
- Wasza Królewska Mość! Przyjechała królewna. - oznajmia dziewczyna, lecz gdy nikt nie odpowiada wchodzimy do środka, lecz jest tam pusto. Idziemy pod wielkie, pozłacane drzwi.
- Wasza Królewska Mość?
- Chwilkę! - odpowiada głos i słyszymy przyciszone szepty, lecz po chwili ktoś zaczyna krzyczeć.
- Nie mam zamiaru się z nią spotkać! - woła ktoś.
- Synu, pomyśl racjonalnie...
- Nie! I to moje ostatnie słowo.
- Lydio? Jesteś tam słonko?
- Tak tato. - odpowiada moja towarzyszka.
- Pokaż królewnie najpierw jej pokój.
- Dobrze. - krzyczy i wychodzimy na korytarz.
- Najmocniej panią przepraszam.
- W porządku, mogłabyś mówić ni Sheila? - proszę.
- Jasne, ale dlaczego?
- Obie jesteśmy takimi samymi królewnami. Poza tym ty chyba nie chcesz mojej śmierci. - śmieję się.
- Masz rację, to nie jest moje marzenie. Z resztą mojego ojca też nie, on chce należeć do prawdziwego rodu królewskiego, a ty mu to umożliwiasz. - Lydia wzrusza ramionami. W końcu dochodzimy do mojego pokoju.
- Jest piękny. - mówię dotykając kwiatów w wazonie.
- Cieszę się, że ci się podoba. - na twarzy Lydii widnieje piękny rumieniec. - Umyj się, przebierz... Cokolwiek chcesz i będę za pół godziny, jeżeli będzie ci potrzebna służba to zadzwoń tamtym dzwonkiem. - informuje mnie i wychodzi. Myję się i wybieram błękitną sukienkę. Nawet mili są ludzie tu, no oprócz tego księcia. Jak można by tak niewychowanym? Nie mam ochoty brać z nim ślubu, ale nie przesadzajmy... Mógłby się choć przywitać.
Lydia przychodzi idealnie za pół godziny, w ciszy docieramy do sali. Siedzi tam król, królowa i ich syn, który wygląda na maksymalnie 12 lat... Co?
- Oto moja rodzina. Nie będę ci ich przedstawiać, bo mają zbyt wiele imion. A gdzie jest...
- Niestety czuje się dziś bardzo źle. Nie mógł przyjść. - wchodzi jej w słowo ojciec.
- Lydio kochanie oprowadź... Przepraszam, jak się do ciebie zwracać słońce?
- Sheila.
- Kotku, oprowadź Sheilę po pałacu. - prosi królowa mrugając przy tym okiem.
- Dobrze. - Lydia kiwa głową z uśmiechem i wychodzimy. - Przepraszam cię, że było tak nieoficjalnie.
- Nie wychowałam się w pałacu. - uśmiecham się, a ona uderza się ręką w czoło.
- No tak! Chodźmy.
- Gdzie idziemy?
- Do pokoju mojego brata, który nawet cię nie przywitał. Wiesz w ogóle jakie jest twoje pełny tytuł?
- Niestety nie wiedziałam nawet, że mam tytuł. - uśmiecham się, a Lydia mówi:
- Królewna Diana Sarah Nel Blaise I.
- Znasz moje imiona, a rodziny nie?
- No pewnie, ty zawsze wydawałaś mi się bardziej interesująca, dlatego zgłosiłam się żeby cię oprowadzić, a teraz cicho... - przykłada palec do ust i puka. - Nico... Mogę wejść? - krzyczy.
- Mhm... - słyszymy pomruk zza drzwi. Lydia otwiera je szeroko i woła:
- Oto mój brat Nicolas Ethan Aven, który tak miło cię przywitał.

--------------------------------------------------------------
Może ten rozdział też nie był pełen akcji, ale Sheila podjęła decyzję :)
Co myślicie o moim zbuntowanym królewiczu?

sobota, 22 listopada 2014

14.

Następnego dnia budzę się z mocnym postanowieniem: Pójdę do buntowników. Czuję się nie w porządku w stosunku do Drake'a, ale zdenerwował mnie i... No dobrze to jedyny argument, ale zawsze jakiś. Wychodzę z szałasu i widzę Drake'a i Bruce'a, którzy o czymś dyskutują.
- Cześć. - witam się.
- Hej, weź sobie coś do jedzenia. Co prawda śniadanie jest dopiero za godzinę, ale nie jadłaś wczoraj kolacji. - mówi Bruce, a Drake totalnie mnie ignoruje, udaję, że mnie nie obchodzi, ale to jest trudne. Mam nadzieję, że nie zna mnie na tyle, aby rozpoznać kłamstwo.
- Okay, dzięki.
Biorę pierwszą z brzegu rzecz nadającą się do jedzenia i siadam z nią na piasku.
- Co się stało? - nawet nie zauważyłam gdy Hayden do mnie podeszła i usiadła obok.
- Nic.
- Kłamiesz, widzę to. - dziewczyna poważnie patrzy mi w oczy, ale kręcę głową.
- Nawet jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie kłam. Uszanuję to.
- Dobrze, przyznaję. Nie jest dobrze. - wzdycham, ale Hayden nie mówi nic w stylu "A nie mówiłam" tylko siedzi cicho obok mnie.
- Czasami, lepiej ustąpić. Bo możesz stracić coś lub kogoś na kim ci bardzo zależy. - Hayden mówi to w sposób jakby sama tego doświadczyła. Po jej policzku leniwie spływa łza, przytulam ją.
- Hej, spokojnie. Będzie dobrze. Wiesz, ja już zadecydowałam. Idę tam.
Widzę jak smutek w jej oczach zamienia się w strach.
- Proszę cię, nie rób tego.
- Denerwujecie mnie. To moje życie i zrobię jak chcę! - krzyczę, jestem pełna złości, biegnę jak zwykle przed siebie, łzy zasłaniają mi widok. Nagle moje ręce łapią inne ręce. Biję na oślep, ale uchwyt jest mocny, powoli moja złość zamienia się w rozpacz i bezradność. Siadam na piasku, przyciągam do siebie kolana, chowam głowę i obejmuję się ramionami.
- Wiem jak się czujesz. - mówi ktoś, nie chcę myśleć nad tym kto to. NIKT nie wie jak się czuję. No dobra, zachowuję się jak zdesperowana nastolatka, z tą różnicą, że mi nie chodzi o błahe rzeczy, lecz o moje życie i przyszłość. Możliwe, że to ostatni dzień mojego życia. No właśnie, dlatego powinnam się uspokoić.
- Już dobrze. - podnoszę głowę i widzę Drake'a. - Myślałam, że się do siebie nie odzywamy. - mówię drwiąco.
- Możesz się do mnie nie odzywać, ale nie wiem, czy zdołasz mnie ignorować. - przytula mnie mocno.
- Puść! Udusisz mnie głupku! - piszczę, ale on sobie nic z tego nie robi.
- Przepraszam cię. Masz rację, to twoja decyzja jak zrobisz. Ja powiedziałem, że ją zaakceptuję, a potem ją kwestionowałem. Nie powinienem.
- W porządku, ale wydaje mi się, że nadal usiłujesz mnie zabić.
- Nie żartuj tak nawet. - szepcze do mnie i całuje mnie.
- Już jutro rozwiążą się nasze wszystkie problemy.
- Wszystkie to chyba przesada. - nadal będę miał największy problem.
- Jaki to problem?
- Ty. - mówi i przyciąga mnie do siebie.
- Jaki masz ze mną problem? - pytam.
- Jeżeli nie zmienisz decyzji to już nigdy cię zobaczę. To mój najważniejszy problem.
- Będą inne dziewczyny. - mówię bez przekonania, a on parska śmiechem.
- Ale kocham ciebie. Prawdziwa miłość nie kończy się nawet po śmierci. - przypomina mi. Wiem, że tak jest. Tym bardziej muszę od razu zacząć o nim zapominać. Wyswobadzam się z jego objeć i idę do Hayden.
- Przepraszam, że tak na ciebie nawrzeszczałam.
- Nie ma sprawy. Każdy ma czasem swój gorszy dzień, a jutro...
- Nie myślmy o tym. - wtrąca się Ashlee. - Wysłałam chłopaków i poszli zapolować na jakieś małe zwierzę. Zrobimy ognisko i takie mini-przyjęcie. Na pamiątkę ostatniego wspólnego wieczoru. Nie wiadomo co się jutro stanie. Możliwe, że umrzemy z głodu, ale podobno i tak jutro skończą się nasze zapasy, więc nie mamy się co martwić. Jutro coś wymyślimy.
Ona naprawdę myśli, że zostanę z nimi. I dobrze, niech będzie szczęśliwa dziś wieczorem. Idę do Yasmine, długo z nią nie rozmawiałam, a chcę się z nią w pewnym sensie pożegnać.
Gdy nadchodzi wieczór wszyscy są szczęśliwi...
No dobrze... Nie będę się oszukiwać, atmosfera jest przygnębiająca. Ashlee i Hayden starają się wszystkich rozweselić, każdy uśmiecha się na ich żarty, lecz jest to wymuszony uśmiech "grzecznościowy", tuż po nim zapada ta sama cisza co przed chwilą.
- No dobra, rozumiem, że jest wam przykro, smutno i może czujecie się winni lub przeciwnie, jesteście wkurzeni, ale to nie powód żeby zachowywać się jak ponuraki! Mieliśmy o wszystkim zapomnieć na ten wieczór i cieszyć się swoją obecnością! - mówi zirytowana Ashlee.
- Spokojnie. - Bruce podchodzi do niej i delikatnie ją przytula, a następnie zabiera ją kawałek dalej, bo nawet ona nie może się powstrzymywać i wybucha płaczem.
- Ona ma rację, zachowujemy się jak na stypie. - Yasmine kieruje rękę na Ashlee. - Może lepiej niech wszyscy idą spać, bo to będzie weselsze. - wzrusza ramionami.
- Ale co my tu możemy robić? - pyta Xavier siadając na ziemi i rzucając kamykiem przed siebie.
- Nic, jesteśmy na gównianej pustyni. - mówi zdenerwowany Averon.
- Jutro się to skończy. - szepczę tak cicho, że tylko słyszy mnie tylko Yasmine, bo siedzi obok mnie. Obejmuje mnie ręką.
- Nie oddamy cię! - woła. - Jesteś naszą królewną! Co za patrioci oddają królewnę wrogowi za wolność?
- Tylko beznadziejni. - kiwa głową Drake.
- Proszę was ni...
- Och, daj spokój Sheila! Zostajesz z nami. - Averon nie daje mi dokończyć.
- Musimy się wyspać żeby jutro ruszyć w drogę. - mówi Xavier.
- Śpijmy dziś tutaj. - proponuje Hayden, a po chwili idą po nasz "ogromny" dobytek do szałasów.
- No chwila... A ja nie mam nic do powiedzenia? - jestem na nich wkurzona. Nie będą decydować za mnie.
- Może szkoda, że od razu z nimi nie poleciałam? - pytam i kładę się z dala od wszystkich. Zamykam oczy, ale przeszkadzają mi ciche szepty dochodzące od Ashlee i Bruce'a. Po chwili słyszę kroki jakiejś osoby, a następnie kolejnej i jeszcze jednej, lecz zaiskam powieki najmocniej jak potrafię.
- Śpisz? - słyszę Drake'a po około dziesięciu minutach.
- Mhm...
- Chyba jednak nie. - obraca mnie w swoim kierunku tak, że Hayden, która przyszła do mnie pierwsza jest za moimi plecami.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - odwracam się do Hayden i udaję, że śpię. Drake chyba w końcu zasnął, bo słyszę jego spokojny oddech. Nagle Hayden otwiera oczy.
- Wybierz dobrze i pamiętaj co mu obiecałaś. - mówi, zamyka oczy i z powrotem wyrównuje się jej oddech. To było przerażające.

--------------------------------------------------------------
Cieszcie się ostatnim spokojnym rozdziałem! W następnym ruszy akcja :D
Nie za dużo piszę o uczuciach Sheilii i Drake'a? Było więcej, ale nie chciałam przesadzać... Zdecydowałam, że czasem (czyt. Prawie zawsze) będę wstawać kawałki codziennie, bo mam ostatnio wieeele pomysłów ;)

13.

- Hej śpiąca królewno... - jakiś miły głos przedziera się przez mój sen, ale nie reaguję.
- Nie obudziłeś jej? - pojawia się drugi głos.
- Nie mam serca tak słodko śpi... Po tych wszystkich wydarzeniach ma prawo.
- No nie wiem... Ona wolałaby wiedzieć wszystko co się dzieje, jest główną zainteresowaną.
- Wstawaj... - coś delikatnie, ale uporczywie łaskocze mnie po policzku, niechętnie otwieram oczy i widzę nad sobą Yasmine i Drake'a.
- Już południe. - uśmiecha się chłopak i pomaga mi wstać, dopiero teraz widzę, że siedzę na piasku.
- Dlaczego tu spałam i dlaczego pozwoliliście mi spać tak długo? - mrugam oczami usiłując odpędzić sen.
- Zasnęłaś, a dokładnie wszyscy po kolei zasnęli, dlatego wszyscy spaliśmy tutaj. - tłumaczy Yasmine. - Teraz wszystko mnie boli. - narzeka, a Drake tylko się uśmiecha.
- Mi się spało bardzo dobrze. - mówi, ale Yasmine tylko kręci na to głową i idzie do szałasu. Próbuję wstać, ale jeszcze kręci mi się w głowie, więc chłopak mi pomaga.
- Dziękuję, chyba się przejdę.
- Może najpierw coś zjesz? - pyta drwiąco. - Poza tym jeśli masz zamiar znów wrócić tak późno jak wczoraj to idę z tobą.
- Dobrze. - wzruszam ramionami i idę w kierunku czegoś w stylu kuchni polowej. Biorę sobie owoc, zapasy i tak niedługo się skończą jak zapowiedziały dziewczyny, które tu przyleciały, więc po co je marnować. Gdy kończę jeść ruszamy z Drake'iem przed siebie.
- Drake, co mam zrobić? - pytam gdy już jesteśmy daleko.
- Nie wiem, wierzę, że wybierzesz dobrze. Proszę cię o jedno, nie idź tam, to podstęp, zabiją cię. To przecież tego pragną buntownicy.
- Mhm...
- Nie mhm. - chłopak zatrzymuje mnie i obraca twarzą do siebie. - Nie chcę cię stracić. Może to samolubne, ale nie pozwolę żebyś tam poszła, uważasz, że powinnaś tam iść, ale kocham cię i nie pozwolę sobie cię stracić. Przyrzeknij, że zostaniesz ze mną, przyrzeknij, że nie oddasz się swojego życia w łaskę, bądź niełaskę buntowników. - chłopak wpija mi się wzrokiem w oczy.
- Obiecuję. - mówię, bo nie wyobrażam sobie, że mogłabym mu odmówić. Drake oddycha z ulgą i przyciąga mnie do siebie.
- Nawet nie wiesz jak cię kocham. - szepcze do mojego ucha, podnoszę wzrok i wpatruję się w jego łagodne oczy. To po tych oczach rozpoznam go pod każdą postacią. Nie chodzi o kolor, czy kształt, lecz o sam wzrok. Wzrok pełen miłości i niepokoju. Mam wrażenie, że oczy mogą powiedzieć więcej niż usta... To wspaniałe uczucie. Wiem, że go kocham
KOCHAM
KOCHAM
KOCHAM
KOCHAM!!!!!

To nie jest głupie zauroczenie, czy złudzenie. "Kochać" to zwykły czasownik, który można odmienić przez czasy, ale Kochać Prawdziwie przez duże "K"... Tego nie możemy odmienić przez czasy, bo Miłość przez duże "M" trwa wiecznie! I nawet śmierć nie rozdzielili dwóch osób połączonych przez Miłość. Może zachowuję się jak wariatka, ale to trzeba poczuć żeby zrozumieć! Tego nie da się wyrazić słowami... Gdy Drake na mnie patrzy czuję jakby po całym moim ciele krążyły iskierki rozpalone do czerwoności! W pewnym momencie Drake przykłada swoje usta do moich i delikatnie mnie całuje, a ja odpowiadam tym samym. Jak zawsze jest ciepły.
- Jakie to zabawne. - mówię.
- Co się tak śmieszy? - pyta.
- Zobacz, ja jestem prawie, że z lodu. Zawsze zimna itd., a ty masz w sobie tyle ciepła.
- Mi przypominasz bardziej śnieg.
- Tak? - przygryzam wargę.
- Tak, delikatny płatek śniegu, który nie wie, że jeśli nie będzie ostrożny może w każdym momencie się stopić.
- Szczególnie gdy będzie w zbyt dużym kontakcie z ciepłem. - uśmiecham się.
- Nie to miałem na myśli. Według mnie powinnaś być bardziej ostrożna. Próbujesz być lojalna i ratować wszystkich przyjaciół, a może teraz to ciebie ktoś powinien uratować?
- Nie... Nie na tym polega przyjaźń...
- Nie polega też na tym żeby jedna osoba wciąż obrywała za drugą, za to ta druga siedzi z założonymi rękami.
- Nie widzisz ile zła się przeze mnie stało? Tylko przez to, że te osoby były blisko. - łzy stają mi w oczach. - Nie widzisz tego?
- To nie twoja wina.
- Nie jestem kimś komu można wszystko wmówić, widzę to co powinnam i wiem przez kogo to się dzieje. - wyrywam mu się i biegnę do szałasu w obozowisku. Słyszę, że dociera 10 minut po mnie jednak gdy Hayden sprawdza, czy śpię udaję, że tak jest. Leżę tak do wieczora i rozmyślam nad kolejnym dniem. Ostatnim na podjęcie dobrej decyzji.

piątek, 21 listopada 2014

12.

- Sheila, nie pójdziesz. - mówi Ashlee.
- A co mam według ciebie zrobić? - pytam zdenerwowana, lecz nie czekam na odpowiedź i idę do szałasu.
- Nie chciałam cię zdenerwować, po prostu to jest szantaż. - po paru minutach Ashlee siada obok mnie.
- Przepraszam cię. Już sama nie wiem co robić. - chowam głowę w ramionach.
- Coś wymyślimy. - mówi Ashlee i kładzie mi rękę na ramieniu. - Chodź.
- Gdzie?
- Na zewnątrz. Pogadamy wszyscy razem. - wstaje i podaje mi rękę, łapię ją i idziemy do pozostałych. Siedzą w kręgu, ale nikt nic nie mówi.
- Hej... Co tu tak ponuro? - pytam i próbuję się uśmiechnąć, Yasmine też, ale wychodzi jej płacz, który przeradza się w historyczny szloch. Nikt nie reaguje wszyscy siedzą jakby głusi, bez uczuć. W końcu podchodzi do niej Hayden.
- No już... Ciii... Będzie dobrze... Obiecuję...
- Nie Hayden, nie mów jej tak to nie jest nieświadome niemowlę. Nieważne co zrobimy, będzie źle. - Arven nawet nie patrzy na dziewczynę mówiąc to do niej.
- Nie. - zaprzecza Ashlee stanowczo, a wszyscy patrzą na nią ze zdziwieniem. - Nie rozumiecie?
- Nie za bardzo. - kręci głową Xavier.
- To każdy z nas kieruje swoim losem, nie możemy pozwolić żeby ktoś inny to robił. - czarne oczy dziewczyny błyszczą się jakby ktoś posypał je brokatem.
- Przecież nawet jeżeli chcę to nie ode mnie zależy, czy spotkam królewicza na białym rumaku. - niedowierza Yasmine pociągając nosem, a Xavier podaje jej chusteczkę.
- A może spotkałaś go już dawno, ale nie dostrzegasz tego? - pyta Ashlee patrząc na nich z uśmiechem. - Nie damy im się! Wymyślimy plan. - Ashlee jest strasznie przekonująca.
- Oh, Ashlee może gdy wrócimy i będą wybory to może ty zorganizujesz moją kampanię? - pyta Hayden, widać, że Ashlee poluzowała atmosferę.
- To teraz wysilmy nasze szare komórki. - uśmiecha się Drake i zapada cisza, nie mogę się skupić, ponieważ wciąż myślę o tym co się wydarzyło od momentu, w którym zamroziłam JEGO. Co by było gdybym nie odkryła swoich mocy? Kilka minut panuje cisza.
- Poddaję się. Naszym jedynym rozwiązaniem jest ucieczka, a tego nie mamy jak wykonać. - Bruce podnosi ręce w geście kapitulacji, a ja i Drake wymieniamy spojrzenia.
- Proszę, nie poddawajmy się. - Hayden stara się dodać nam otuchy. Spędzamy na rozmyślaniach czas aż do wieczora.
- Mam dość. Idę na spacer. - wstaję i ruszam przed siebie, Drake, Ashlee oraz Averon wstają, ale macham ręką.
- Zostańcie proszę. Poradzę sobie, nie potrzebuję ochrony, nic mnie przecież nie zje. - mówię drwiąco, ale nie wyglądają na przekonanych.
- Potrzebuję samotności, okay? - Ashlee siada zrezygnowana. Wracam długo po zachodzie słońca. Gdy dochodzę do "obozu" widzę, że tylko Xavier i Hayden poszli spać. Reszta siedzi przy ognisku. Podchodzę do nich.
- Wróciłam. - mówię niepewnie siadając pomiędzy Drake'iem, a Yasmine, na przeciwko siedzi Bruce obejmując Ashlee, a pomiędzy Bruce'm i Drake'iem jest Averon.
- Zmarzłaś. - troszczy się Yasmine i biegnie po coś do okrycia, ale ja nie odczuwam zimna, nic nie czuję, a właściwie czuję pustkę.
- Nie wiem co robić. - szepczę przerażona.
- Pamiętaj, że jestem przy tobie. Będzie dobrze. - mówi Drake do mojego ucha delikatnie trącając je o dziwo ciepłymi wargami. Po chwili Yasmine wraca z okryciem i zarzuca mi je na ramiona. Dopiero teraz zaczynam odczuwać temperaturę. Za długo byłam na zimnie żeby w ciągu paru sekund zrobiło mi się ciepło, ale Drake przyciąga mnie do siebie i ogrzewa mnie ciepłem swojego ciała.
- Jakim cudem jesteś taki ciepły skoro masz na sobie samą koszulę? - pytam go szeptem.
- Zapomniałaś? Jestem smokiem. Mam tyle ciepła, że mogę wyrzucać je z siebie w postaci ognia. - mówi również szeptem i uśmiecha się do mnie. Siedzimy w ciszy, czuję się bezpiecznie. Wiem, że nic mi się nie stanie póki on nade mną czuwa, trzask ognia kołysze mnie do snu... Zasypiam...

---------------------------------------------------------
Dziś trochę rozmyślań filozoficznych, bo słucham muzyki pisząc :D Postaram się pisać do przodu i wstawać rozdziały co drugi dzień.
Czyli następne w poniedziałek ;)

czwartek, 20 listopada 2014

11.

Na miejscu widzę więcej osób niż zazwyczaj.
- Coś mi się nie podoba... - mówię.
- Będzie dobrze. Pamiętaj, jestem przy tobie. - odpowiada szeptem Drake. Gdy dochodzimy do obozu podbiega Yasmine.
- Chcą rozmawiać z tobą Sheilo. - tłumaczy przerażona, a ja kiwam głową i podchodzę do naszych "gości".
- Dzień dobry. - uśmiecham się.
- Dla kogo dobry ten dobry. - mówi drwiąco wysoka dziewczyna o czarnych włosach. - Chcemy z tobą porozmawiać.
- Zdaje mi sie, że właśnie przed chwilą zaczęłyśmy rozmowę.
-  Na osobności. - mówi ze złośliwym uśmiechem.
- To moi przyjaciele, życzę sobie, aby zostali. - powstrzymuję Yasmine, która chce odejść.
- Jak tam chcesz. - wzrusza ramionami.
- A więc... O czym chciałaś że mną rozmawiać? - pytam.
- Mam propozycję.
- Zależy kim jesteś i czego dotyczy ta propozycja.
- Stawka to życie twoich przyjaciół. - mówi lekko, jakby to była norma. Wolę jej posłuchać. - Niedługo mogą zginąć w dziwnych okolicznościach.
- Że co, proszę? - wtrąca się Drake.
- Jesteś zdrajcą... Ona powinna dawno nie żyć, więc lepiej bądź już cicho. - przesyła mu słodki uśmiech. - A do rzeczy... Możesz temu zapobiec.
- Co mam zrobić?
- Zostaniesz żoną naszego księcia, w ten sposób pokażemy naszą władzę ble, ble, ble...
- Skąd mam mieć pewność, że im nic nie zrobicie? - pytam.
- Nawet się nie waż tego zrobić... - słyszę Yasmine.
- Dotrzymujemy obietnic. Poza tym, nie są nam potrzebni. Nie marnujemy ludzi bez potrzeby. - uśmiecha się, lecz nie jestem pewna co jej powiedzieć.
- To nie jest decyzja na 5 minut... - zaczynam.
- Dobrze, a więc za trzy dni od dziś skończy się wam picie i jedzenie. Przyleci tu nasz smok. Jeśli polecisz na nim twoi przyjaciele bezpiecznie wrócą do domu, jeśli nie... No cóż... Wtedy wszyscy umrzecie...

---------------------------------------------------------------
Nie było mnie tak długo, ponieważ zajęło mnie bardzo moje życie "pozablogowe". Postaram się niedługo dodać coś znów i nie robić takich przerw ;)