niedziela, 23 listopada 2014

15.

Budzę się roztrzęsiona po koszmarze. Słońce też już wstaje, co oznacza, że moi przyjaciele zaraz się obudzą, muszę się pośpieszyć. Idę do resztek, które wczoraj zostawiliśmy, ale zgodnie z zapowiedzią nic nie znajduję. Burczy mi w brzuchu, mam wyrzuty sumienia, że lecę. Obiecałam Drake'owi, że zostanę, ale umrzemy tu z głodu, a jeśli polecę to jeszcze dziś będą w domu. Nie mogę zmieniać zdania przez jedną, głupią obietnicę. "Ona nie jest głupia..." powtarza cichy głos w mojej głowie. No trudno. Dostrzegam zielonego smoka, to pewnie na nim mam polecieć. Staram się nie zastanawiać nad tym co robię.
- Sheila...
O nie, pewnie przypadkiem go obudziłam.
Idź dalej. Idź dalej. IDŹ DALEJ!
- Tak? - odwracam się. -"Jesteś żałosna."- mówię w myślach sama do siebie.
- Obiecałaś...
- Wiem Drake, ale ja muszę iść.
- Nic nie musisz. - chłopak podchodzi bliżej mnie.
- Drake, proszę cię. To już jest trudne. - cofam się.
- To zostań...
- Odejdź proszę, muszę to zrobić dla nich.
- Ale ja nie dam ci odejść. - uśmiecha się szyderczo.
- Nie jestem twoją zabawką, sama decyduję o swoim losie. - szepczę kręcąc głową po czym rzucam się do biegu. Słyszę, że coś krzyczy i biegnie za mną, ale dobiegam do smoka i wspinam się na jego grzbiet. Lecę w górę, a do oczu napływają mi łzy.
- Przepraszam... - szepczę do przyjaciół, którzy zostali na dole.
Na miejscu wita mnie wysoka dziewczyna w krwistej sukni.
- Witaj królewno. - mówi i wcale nie patrzy jakby zależało jej na mojej śmierci. Pomaga mi zejść ze smoka.
- Najpierw poznasz rodzinę królewską. - oznajmia. Widzę, że wszyscy zachowują się jakby żywcem wzięci ze średniowiecza, są też poubierani w ten sposób. To jest jakby inny świat. Dziwnie czuję się śmierdząca i brudna po tych dniach na pustyni. Odruchowo przeczesuję palcami włosy.
- Przepraszam, czy mogłabym się gdzieś umyć? - pytam moją przewodniczkę.
- Oczywiście, lecz król życzył sobie by najpierw odwiedziła pani salę tronową. - informuje mnie, a ja kiwam głową na znak zgody. Po chwili dochodzimy do odpowiedniej sali.
- Wasza Królewska Mość! Przyjechała królewna. - oznajmia dziewczyna, lecz gdy nikt nie odpowiada wchodzimy do środka, lecz jest tam pusto. Idziemy pod wielkie, pozłacane drzwi.
- Wasza Królewska Mość?
- Chwilkę! - odpowiada głos i słyszymy przyciszone szepty, lecz po chwili ktoś zaczyna krzyczeć.
- Nie mam zamiaru się z nią spotkać! - woła ktoś.
- Synu, pomyśl racjonalnie...
- Nie! I to moje ostatnie słowo.
- Lydio? Jesteś tam słonko?
- Tak tato. - odpowiada moja towarzyszka.
- Pokaż królewnie najpierw jej pokój.
- Dobrze. - krzyczy i wychodzimy na korytarz.
- Najmocniej panią przepraszam.
- W porządku, mogłabyś mówić ni Sheila? - proszę.
- Jasne, ale dlaczego?
- Obie jesteśmy takimi samymi królewnami. Poza tym ty chyba nie chcesz mojej śmierci. - śmieję się.
- Masz rację, to nie jest moje marzenie. Z resztą mojego ojca też nie, on chce należeć do prawdziwego rodu królewskiego, a ty mu to umożliwiasz. - Lydia wzrusza ramionami. W końcu dochodzimy do mojego pokoju.
- Jest piękny. - mówię dotykając kwiatów w wazonie.
- Cieszę się, że ci się podoba. - na twarzy Lydii widnieje piękny rumieniec. - Umyj się, przebierz... Cokolwiek chcesz i będę za pół godziny, jeżeli będzie ci potrzebna służba to zadzwoń tamtym dzwonkiem. - informuje mnie i wychodzi. Myję się i wybieram błękitną sukienkę. Nawet mili są ludzie tu, no oprócz tego księcia. Jak można by tak niewychowanym? Nie mam ochoty brać z nim ślubu, ale nie przesadzajmy... Mógłby się choć przywitać.
Lydia przychodzi idealnie za pół godziny, w ciszy docieramy do sali. Siedzi tam król, królowa i ich syn, który wygląda na maksymalnie 12 lat... Co?
- Oto moja rodzina. Nie będę ci ich przedstawiać, bo mają zbyt wiele imion. A gdzie jest...
- Niestety czuje się dziś bardzo źle. Nie mógł przyjść. - wchodzi jej w słowo ojciec.
- Lydio kochanie oprowadź... Przepraszam, jak się do ciebie zwracać słońce?
- Sheila.
- Kotku, oprowadź Sheilę po pałacu. - prosi królowa mrugając przy tym okiem.
- Dobrze. - Lydia kiwa głową z uśmiechem i wychodzimy. - Przepraszam cię, że było tak nieoficjalnie.
- Nie wychowałam się w pałacu. - uśmiecham się, a ona uderza się ręką w czoło.
- No tak! Chodźmy.
- Gdzie idziemy?
- Do pokoju mojego brata, który nawet cię nie przywitał. Wiesz w ogóle jakie jest twoje pełny tytuł?
- Niestety nie wiedziałam nawet, że mam tytuł. - uśmiecham się, a Lydia mówi:
- Królewna Diana Sarah Nel Blaise I.
- Znasz moje imiona, a rodziny nie?
- No pewnie, ty zawsze wydawałaś mi się bardziej interesująca, dlatego zgłosiłam się żeby cię oprowadzić, a teraz cicho... - przykłada palec do ust i puka. - Nico... Mogę wejść? - krzyczy.
- Mhm... - słyszymy pomruk zza drzwi. Lydia otwiera je szeroko i woła:
- Oto mój brat Nicolas Ethan Aven, który tak miło cię przywitał.

--------------------------------------------------------------
Może ten rozdział też nie był pełen akcji, ale Sheila podjęła decyzję :)
Co myślicie o moim zbuntowanym królewiczu?

4 komentarze:

  1. Myślę, że królewicz będzie bardzo ciekawą postacią ^__^ I nie martw się, nawet bez wielkiej akcji rozdział jest świetny :3

    Zapraszam do siebie:
    fightersofthefuture.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejny rozdział? Bardzo podoba mi się postać księcia i bardzo chcę go poznać. Nie wiem czy wytrzymam czekanie na następny rozdział :(
    Zapraszam do mnie :) wrote-by-book.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń